WSZYSTKO ZA EVEREST
WSZYSTKO ZA EVEREST (Into Thin Air). Jon Krakauer, w przekładzie Doroty Konowrockiej, wyd. Mayfly, 1998
Ostatnie słowo należy zawsze do świętej góry
powiedzenie Szerpów nepalskich
Nawet jeśli Everest i himalaizm interesuje was tyle, co zeszłoroczny śnieg, nawet jeśli uważacie, że macie zbyt mało czasu wolnego, by poświęcać go na czytanie książek tej tematyce poświęconych – to mogę wam powiedzieć tylko tyle: WSZYSTKO ZA EVEREST to literatura wybitna. Ten nominowany do nagrody Pulitzera reportaż – opowie wam wszystko, co najważniejsze…
A przede wszystkim – to jedna z najwspanialej – ba, mistrzowsko! – napisanych rzeczy, z jakimi miałam w tym gatunku do czynienia!
Wszystko za Everest – reportaż Jona Krakauera – nominowany do nagrody Pulitzera – wielomiesięczny bestseller księgarski w USA, opowiada o wydarzeniach sprzed dokładnie 20 lat. Uznaję to za zrządzenie losu, że przeczytałam go właśnie w ich rocznicę… I ponieważ – określenie – “przeczytałam” – zupełnie nie oddaje tego czym lektura tej książki dla mnie była – swoją o niej opowieść – muszę zacząć od początku.
Mój partner, który uprawia wspinaczkę wysokogórską – namawiał mnie do lektury Wszystko za Everest – wielokrotnie. A na moje odwieczne “machania ręką” – swoim zwyczajem – po prostu mi tę książkę kiedyś przyniósł i powiedział: “jak będziesz miała czas”…
Kilka tygodni temu, w pewien weekendowy wieczór zastanawialiśmy się co by tu obejrzeć. Wybór padł na film “Everest” z zeszłego roku, który opowiada o wydarzeniach, w których Krakauer uczestniczył. Coś tam o nim słyszałam. Reżyser – znany (Baltasar Kormákur: “101 Rejkjavik”) – checked. Obsada – taka, że spadają buty! (Jason Clarke, Josh Brolin, Jake Gyllenhaal, Keira Knightley, Emily Watson, Robin Wright, Elizabeth Debicki, Michael Kelly, Sam Worthington) – checked. No dobra. Jedziemy…
I tu będzie ważna, bardzo ważna uwaga! Niech was nie kusi by odwrócić kolejność! Najpierw film (o ile w ogóle), a potem książka. Bowiem, po przeczytaniu Wszystko za Everest – obraz powstały na jej kanwie – zdał mi się jeszcze bardziej słaby i niezbyt wiarygodnie oddany. Dziś już wiem, że gdybym się w kolejności podejść pomyliła – to nie dałabym rady – tej wysokobudżetowej i bardzo sprawnie zrealizowanej od strony technicznej (a zwłaszcza wizualnie! Viva komputery!) 😉 produkcji hollywoodzkiej – bez irytacji – obejrzeć! Bo – powiem to wprost – tego, o czym pisze Krakauer – nie da się „zagrać”. I warsztat aktorski oraz tzw. nazwiska nie mają tu nic do rzeczy. Nie da się tego, co się wtedy stało udziałem – konkretnych ludzi – przenieść na ekran. Po prostu! I nikt mnie nie przekona, nigdy w życiu, że nie mam w tym względzie racji 🙂
Zbocza Everestu usłane są ciałami
Proza Krakauera mną wstrząsnęła! Powaliła na kolana. Rozwibrowała wewnętrznie. Dobrała się do najgłębszych pokładów mojego “ja”, rozhuśtała emocjonalnie i wywróciła na nice wszystkie banalne – niemalże “romantyczne” – stereotypy, jakie posiadałam w swojej głowie na temat Himalajów, himalaistów, Everestu i tego wszystkiego, o czym de facto nigdy nie miałam pojęcia i co nigdy mnie nie interesowało. Pożerałam ją przez kilka wieczorów, nie mogąc się od niej oderwać do białego świtu, niczym ćpun – przez kolejne dni – myśląc jedynie o tym, kiedy w końcu będę mogła do niej znowu zasiąść. Bo to więcej niż wybitny reportaż – to wspaniała, niemalże filozoficzna przypowieść o tajemnicy zespolenia życia ze śmiercią. O niewyobrażalnym bólu, łzach i krwi. A przede wszystkim o tych – którzy noszą w sobie nienazwany, niepojęty, nie definiowalny, nie kwalifikujący się do jakichkolwiek rozumowych rozważań – wewnętrzny “drive”, czy raczej przymus mierzenia się z Everestem.
* * *
Jon Krakauer – kiedy brał udział w jednej z tzw. wypraw komercyjnych na Everest – miał dokładnie 42 lata.
Był także bardzo doświadczonym wspinaczem wysokogórskim, z ponad dwudziestoletnim stażem. Nigdy, co prawda nie był na ośmiotysięcznikach, ale wspiął się między innymi na szczyt, który uchodzi za jeden z najtrudniejszych technicznie do zdobycia na świecie (Cerro Torre w Andach – skalna iglica – o wysokości ponad 3.000 metrów n.p.m.)
Ze wstępu do książki:
...W marcu 1996 roku zostałem wysłany przez czasopismo “Outside” do Nepalu, by z pozycji uczestnika opisać komercyjną, prowadzoną przez przewodników wyprawę na Mount Everest. Jako jeden z ośmiu klientów wziąłem udział w ekspedycji prowadzonej przez uznanego przewodnika z Nowej Zelandii, Roba Halla. Na szczycie stanąłem 10 maja. Cena jego zdobycia była przerażająco wysoka. Spośród pięciu członków mojego zespołu, którzy weszli na szczyt, czterech łącznie z Hallem – zginęło podczas gwałtownej burzy, która rozpętała się nieoczekiwanie…Zanim zszedłem do bazy, nie żyło już dziewięciu wspinaczy będących uczestnikami czterech różnych wypraw. Kolejne trzy osoby miały stracić życie przed końcem miesiąca… Wspinaczka na Everest wstrząsnęła całym moim życiem. Zarejestrowanie tych wydarzeń w najdrobniejszych szczegółach, bez ograniczeń narzucanych rozmiarem kolumn i szpalt, stało się dla mnie rozpaczliwie ważne. Ta książka jest owocem owego wewnętrznego przymusu…
* * *
Krakauer o wejściu na Everest – samodzielnie – nigdy nawet nie śmiał marzyć, uważając, że jest “zbyt cienki w uszach”, by porywać się na najwyższy szczyt świata. Ale wtedy, te 20 lat temu – temat wypraw komercyjnych na Everest był bardzo nośny medialnie, przynajmniej na Zachodzie. Wsród najsłynniejszych himalaistów i w świecie go bezpośrednio otaczającym – toczyła się gigantyczna dyskusja na temat etyki i sensu wypraw organizowanych przez zawodowych wspinaczy, najbardziej uznane sławy wspinaczki wysokogórskiej – dla kasy, a nazywając rzecz po imieniu – kasy uzyskanej dzięki realizowaniu “kaprysów” bogaczy. O tym, czy godne i właściwe jest robienie z Everestu biznesu (krytykował je między innymi uznawany za jednego z największych himalaistów świata – zdobywca Korony Himalajów: Reinhold Messner). Wejścia komercyjne – to był wtedy dość świeży odłam “himalaizmu”. Każdy, bowiem, kto miał wolne – minimum 60.000 dolarów – i był sprawny fizycznie oraz dysponował jakimkolwiek udokumentowanym doświadczeniem we wspinaczce wysokogórskiej – mógł sobie wykupić w jednej z wielu istniejących już wtedy dość prężnie firm, które tworzyli na Zachodzie i posiadali wytrawni himalaiści – “wycieczkę na Everest”. Kilka tygodni urlopu, obóz przygotowawczy, fachowa opieka merytoryczna i lekarska, wsparcie doświadczonych przewodników, łącza satelitarne, catering, zastępy Szerpów dźwigających cały twój dobytek i rzecz jasna butle z tlenem – i przy sprzyjających warunkach pogodowych i łucie szczęścia – hopsa, hopsa – można było sobie walnąć “słit focie” na najwyższym szczycie Ziemi! Klawo!? Nie!?
Chętnych bylo wielu!
Wszystko za Everest Jona Krakauera opowiada nie tylko o wydarzeniach (i ich bardzo ważnym kontekście tak merytorycznym, jak i psychologicznym) – które poprzedzały 10 maja 1996 roku – w którym to dniu – na dach świata podchodziły jednocześnie 3 ekipy komercyjne atakujące wierzchołek. Ale przede wszystkim o tym, jaką cenę zapłacili za swoje marzenia i ambicje – ludzie, którzy się nań wspinali lub próbowali to zrobić. O wszystkim tym, co spowodowało, że dzień ten uchodzi – do tej pory – za jeden z najbardziej tragicznych w dziejach himalaizmu.
Niczym wytrwany detektyw i wnikliwy badacz natury ludzkiej w jednym – Krakauer maluje we wstrząsający, ba! porażający wiarygodnością i realizmem sposób – obraz niuansów i najdrobniejszych elementów, które doprowadziły do tragedii. Rozkłada przed naszymi oczyma kobierzec, utkany z sedna natury ludzkiej w całej jej złożoności. A nad którym króluje “góra – bogini”. Matka natura. Los. Niezbadane. Niepojęte. Everest w jego książce jest metaforą czegoś, co od zawsze wymyka się świadomości, co gatunek ludzki wypiera. A tym czymś jest niemożność pogodzenia się z faktem, że to nie do nas należy ostatnie słowo i że śmierć nie jest bytem abstrakcyjnym, który nas nie dotyczy…
…wspinaczka wysokogórska przyciąga mężczyzn i kobiety, których niełatwo odwieść od celu. Zanim nadszedł ten późny etap wyprawy, wszyscy zostaliśmy poddani trudom i niebezpieczeństwom…Zajście tak daleko wymaga niezwykłego uporu…Niestety ten typ ludzi, którzy są zaprogramowani na niezwracanie uwagi na osobiste niewygody i uparte pięcie się w górę, jest równie często zaprogramowany na lekceważenie oznak zbliżającego się zagrożenia. Na tym polega istota dylematu, przed którym staje w końcu każdy wspinacz podejmujący próbę zdobycia Everestu. By odnieść sukces, musisz być niesłychanie ambitny, jeśli jednak będziesz zbyt ambitny, zginiesz. Co więcej, powyżej 8.000 metrów n.p.m. granica dzieląca niezbędny zapał od nierozważnej gorączki szczytu staje się niesłychanie cienka…
Krakauer pisze właściwie o ludzkiej pysze, czy też o Ego. Przede wszystkim o tym! Wskazując, że choć tego właśnie dnia – wszystko, ale to dosłownie wszystko na Evereście sprzysięgło się, by zatrzymać spiralę ludzkiej ambicji i próżności – ta gnała wielu z nich dalej i wciąż i wciąż na upragniony szczyt! Pomimo zostawionych w przeróżnych zakątkach świata spektakularnych karier zawodowych, wygodnego i udanego życia osobistego, ukochanych żon, mężów, dzieci, braci, sióstr, matek i ojców…wbrew rozsądkowi, wbrew wszystkim okolicznościom, które powinny zmusić ich do natychmiastowego odwrotu…
Mistrzowsko prowadzoną narracją – buduje napięcie i wskazuje – detalistyczny obraz powodów porażki konkretnych osób. Oddaje dramat walki o przetrwanie tych, którzy się śmierci wymknęli (w tym siebie samego) – tak doskonale, że pod ciepłym kocem w przytulnym mieszkaniu – krew zamarzała mi w żyłach ze zgrozy…
Nie tylko opisuje mozaikę skomplikowanego puzzla, jego elementów, których niewłaściwe ułożenie, czy brak zazębiania – finalnie spowodowało, że 10 maja 1996 roku na Evereście – kosztował życie wielu ludzi, w tym także tych, którzy już się wcześniej nań wspięli.
To byłoby za proste i literacko dalekie od wielkości…
Krakauer opisuje coś, co jest jak najbliżej SEDNA tego wszystkiego, czym zdobywanie Everestu jest. I robi to w sposób – który mnie osobiście – kompletnie emocjonalnie rozwalał.
Daje nam jako pisarz dar najwspanialszy w literaturze – przenosi nas w świat – w którym nigdy się nie znajdziemy, to raz. A co bardziej ważne – przybliża nas do fenomenu tego, co stanowi najwyższego szczytu świata tajemnicę. Zdobywanie Everestu – odkąd człowiek próbował tego dokonać po raz pierwszy (1921) – to coś, co pozostaje dla wszystkich, którzy nigdy się na to nie porywali – niepojęte, właśnie dlatego, że wymyka się wszelkiej racjonalizacji.
* * *
To, co uczyniło z Wszystko za Everest literaturą, której – moją miarą mierząc – nigdy w życiu nie uda mi się zapomnieć – która przygważdżała mnie do kanapy z siłą huraganu, powodowała, że kuliłam się w sobie, zastygałam ze zgrozy lub płakałam z poczucia bezsilności – to arcymistrzowska umiejętność Krakauera do opisywania nie tyle faktów, ale przede wszystkim emocji i odczuć. Nie tylko zmagania się z Everestem, ale przede wszystkim zmagania się ze sobą!
…wszystkim już dawno skończył się tlen i grupa stała się bardziej podatna na wyziębienie, a temperatura odczuwalna spadła poniżej minus 70 stopni Celsjusza. W cieniu głazu nie większego od zmywarki do naczyń, wspinacze stłoczyli się w żałosnym rządku na skrawku wysmaganego wiatrem lodu…w tym momencie mróz doprowadził mnie już na skraj śmierci… moje powieki pokryła skorupa lodu, nie wyobrażałam sobie jak zdołamy ujść stamtąd z życiem. Zimno było tak dotkliwie bolesne, że nie byłam w stanie dłużej go znosić. Zwinęłam się w kulkę, mając nadzieję, że śmierć zabierze mnie szybko…
Los, a może sam Everest(?) – można śmiało rzec – był dla Krakauera – bardzo łaskawy. Nie tylko samodzielnie na jego szczyt wszedł, ale z niego zszedł – w warunkach pogodowych, o których samo czytanie powodowało, że dygotałam z przerażenia. Ale to nie jest clue jego reportażu – przypowieści. Bo przecież nie był tam sam. Byli tam ludzie, z którymi obcował w ekstremalnie trudnych warunkach na co dzień. I w świecie – w którym – przeżycie – literalnie – zależy – jakże często – od innego człowieka…
…następnego ranka, 11 maja… dwóch japońskich wspinaczy w towarzystwie trzech Szerpów wyruszyło na szczyt z tego samego obozu szturmowego …zaskoczył [ich] widok jednego z hinduskich wspinaczy… leżącego w śniegu, potwornie poodmrażanego, ale nadal żywego mimo spędzenia nocy bez tlenu i schronienia, jęczącego coś niezrozumiale. Japończycy nie zatrzymali się by mu pomóc. Nie chcąc narażać na niepowodzenie własnej próby zdobycia szczytu, kontynuowali wspinaczkę…
Wszystko za Everest jest lekturą, która do bólu wiarygodnie i bez „owijania w bawełnę” uświadamia kwestię, którą ładnie i poetycko ujęto jako “tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono”.
Gigantyczna szczerość Krakauera w opisywaniu siebie, swoich słabości i poczucia niemożności, kiedy ciało jest niedotlenionym wrakiem, drążenie swojego sumienia oraz obnażanie mechanizmów ludzkich zachowań w obliczu wyboru pomiędzy ratowaniem siebie, a być może – wystawianiem innych na pewną śmierć – to jest największa siła jego prozy!
To książka zaiste o tym, o czym nie chcemy, ach jak bardzo nie chcemy nigdy myśleć!
Czego nie chcemy o sobie wiedzieć. I czego nie chcemy widzieć. Nigdy! Co zawsze wypieramy…
Wszyscy lubimy mieć teorie, przekonania i swoje „na pewno”, własne wyobrażenia na temat tego, że my byśmy zrobili tak albo inaczej… Ale, kiedy przychodzi “dzień próby” – w którym stawką jest nasze życie – wizerunkowe fasady upadają, niczym domek z kart.
Wszystko za Everest opowiada o każdym wariancie możliwych reakcji na stawiane sobie w obliczu “być albo nie być” – pytania. Co więcej – jako literatura klasy A – nie dając ani łatwych, ani pochopnych, ani jednoznacznych odpowiedzi.
To książka o człowieczeństwie rozumianym w najszerszym tego słowa znaczeniu. O złożoności naszego gatunku. W którym – umiejętności, doświadczenie, poczucie sprawstwa, duma, wielkie plany, aspiracje, ambicje, rywalizacja, buta i egoizm – splatają się jednocześnie z tym, co może uczynić nas słabymi, strachliwymi, pełnymi frustracji, lęku, kompleksów – niemożności, których nie jesteśmy w stanie pokonać. I którym niekiedy wydajemy walkę – nieświadomie. O tym, że heroizm, lojalność, poświęcenie, poczucie odpowiedzialności za innych – może się pojawić tam, gdzie byśmy się tego nie spodziewali. Niewyobrażalna moc woli przetrwania potrafi wesprzeć odmawiające posłuszeństwa, wycieńczone, prawie że konające ciała – ożywić je w sposób, który wymyka się prawidłom biologii i medycyny. A obłęd spowodowany niedotlenieniem – jest w stanie zawładnąć najbardziej racjonalnymi, jasnymi i klarownymi umysłami.
…Zawsze miałem świadomość, że wspinaczka wysokogórska wiąże się ze znacznym ryzykiem. Godziłem się, że niebezpieczeństwo jest wpisane w ten sport…Ocieranie się o zagadkę śmierci, zerkanie za zakazaną zasłonę było przyjemnie podniecające…Dopóki jednak nie znalazłem się w Himalajach, nigdy nie widziałem śmierci z bliska…Śmierć pozostawała koncepcją wygodnie hipotetyczną, nadającą się do abstrakcyjnych rozważań…
Być może zabrzmi to nieco dziwacznie – ale jeśli chodzi o mnie – nie mam już więcej – po lekturze Wszystko za Everest – potrzeby do tej tematyki sięgać.
Krakauer powiedział mi wszystko to, co jest dla mnie najistotniejsze.
Everest to klucz do tajemnicy. Tajemnicy, którą od dnia narodzin – nosimy w sobie. Być może właśnie dlatego ludzie tak bardzo pragną go „zdobyć”.
Pingback : Kultura Osobista NA GŁĘBOKĄ WODĘ | Kultura Osobista