ZIMNA WOJNA
ZIMNA WOJNA. Reż Paweł Pawlikowski. Scen. Paweł Pawlikowski & Janusz Głowacki, we współpracy z Piotrem Borkowskim; Wyk. Tomasz Kot, Joanna Kulig, Agata Kulesza, Borys Szyc, Cedric Kahn, Jeanne Balibar, Polska / Francja / Wielka Brytania, 2018
ZIMNA WOJNA jest filmem wybitnym. Olśniewającym wizualnie i muzycznie majstersztykiem. To obraz reżysera, który imponuje erudycją, inteligencją, samoświadomością i dojrzałością artystyczną. A umiejętnością budowania narracji, w której każdy, dosłownie każdy element kinowej sztuki współgra z pozostałymi i służy uwypukleniu przekazu artystycznego – porusza do głębi i wzbudza najwyższy szacunek!
Nie mam cienia wątpliwości co do tego, że Zimna Wojna zapisze się złotymi zgłoskami w historii kina światowego.
* * *
Dawno nie szłam na żaden pokaz prasowy z tak wielkimi nadziejami w sercu. I z tak wielkimi obawami jednocześnie. Co, jeśli Zimna Wojna nagrodzona na tegorocznym MFF w Cannes za reżyserię (sic!) nie spodoba mi się aż tak jak bym chciała?…
Ale na szczęście były to obawy płonne. Bo już od pierwszych kadrów wcisnęło mnie w fotel.
Jeśli jest coś, co mogłabym nazwać tym, co kocham w kinie najbardziej – to zdolność tego medium do emocjonalnego zawłaszczania. Do włażenia w głąb, do brania w posiadanie. I Zimna Wojna jest takim obrazem.
Już sam fakt, że Pawlikowski podobnie jak w nagrodzonej Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny “Idzie” znów zastosował czarno-białe zdjęcia oraz specyficzne kadrowanie, budują dlań kontekst historycznie dramatyczny, a zarazem bardzo osobisty. Intymny. Przyjęta perspektywa daje nam możliwość przyglądania się temu wszystkiemu, co jest udziałem głównych bohaterów czyniąc nas kimś więcej niż obserwatorami. Kluczowe dla tego obrazu sceny, które opowiadają o ich uczuciach “wklejają” i nas emocjonalnie w ich życie.
Wybitnie piękne i wysmakowane czarno – białe kadry Zimnej Wojny odbieram także jako swego rodzaju hołd dla kina jako sztuki, która kolorów nabrała dopiero po wielu dekadach swego istnienia. A w których to czarno-białych latach wydała na świat dziesiątki niedoścignionych arcydzieł. Broniących się po dziś dzień swoją wymową i kunsztem.
Bo praca operatorska Łukasza Żala (“Ida”, “The Here After”, “Na granicy”, “Loving Vincent”) to są TAKIE ZDJĘCIA proszę Państwa, że mi szczęka kłapała u samej podłogi! Życzę panu Łukaszowi gigantycznej kariery międzynarodowej, na którą zasługuje ze wszech miar! Bo to w jak obłędnie genialny sposób budują jego kadry klimat filmu Pawlikowskiego – na to nie mam słów uznania.
Ale przede wszystkim jest to bardzo przemyślany zabieg artystyczny, który doskonale wpasowuje się w tytuł obrazu. Zimna Wojna jest bowiem opowieścią o świecie kontrastów, świecie wojny między jasnym a ciemnym. Dobrem a złem. Pięknem a brzydotą. PRL’owska szarzyzna stanowi tu jedynie tło.
To niebywałe zresztą, dodam na marginesie, jak wspaniale udało się oddać w tym filmie całą feerię barw życia i uczuć bohaterów – nie używając kolorowej taśmy wcale!
* * *
Zanim akcja ruszyła, a historia Wiktora i Zuli zawłaszczyła mnie całkowicie – przeczuwałam, że będę mieć do czynienia z historią bardzo intymną, która jest kluczem dla opowieści rozpostartej na ramie czasowej opiewającej na prawie 20 lat. I że powojenna Polska, PRL z czasów jego najbardziej obmierzłego i siermiężnego wydania służyć będzie czemuś, co jest najbardziej uniwersalne na świecie. Opowieści o namiętności i miłości pomiędzy kobietą a mężczyzną. Którzy tak samo jak nie umieli dać sobie radosnego spokoju w codziennym życiu, tak też samo nie umieli żyć bez siebie i bez tego wszystkiego, czym ich szaleńczy i ekstatyczny związek dla nich był.
Jest też dla Zimnej Wojny faktem nie bez znaczenia – który muszę zaznaczyć – że współautorem scenariusza filmu Pawlikowskiego jest zmarły w zeszłym roku, nieodżałowany pisarz i dramaturg – Janusz Głowacki. Dla tych, którzy znają jego dorobek literacki i życiorys Zimna Wojna będzie w odbiorze obrazem, w którym bez trudu odnajdą w pewnych dialogach jego niepowtarzalny sznyt. Ironię. Cynizm. Niezamierzony komizm sytuacyjny i umiejętność trafiania słowem w punkt. Jak też to wszystko, co nękało Głowackiego na obczyźnie (gdzie odnosił niewątpliwe sukcesy), wszystkie jego emigranckie szarpaniny, nadzieje i niemożności. A klątwa i glątwa PRL’u i wizerunek “polskości”, z którym boryka się inteligent, jakim jest Wiktor, który w dojrzałym wieku znalazł się w świecie zachodnim – stanie się jeszcze bardziej jasna i zrozumiała. Bo też, co podkreślam specjalnie, jako ktoś, kto PRL’u zaznał tyle o ile, ale jako dziecię ludzi, których Polska Ludowa mocno przeczołgała jest tego kontekstu świadomy – jest Zimna Wojna w najgłębszych pokładach swej narracji metaforą i tegoż świata. Świata, w którym wojna (choć po wojnie) toczy się wciąż. I jest to zimna wojna o duszę ludzką, o wartości, o chęci, aspiracje, ambicje, którym sprostanie niekiedy przy tym, jak bardzo w ogóle trzeba było się starać by funkcjonować na znanych sobie “przedwojennych” zasadach, a naświnić, by być beneficjentem komunistycznego reżimu – łamała psychicznie ludzi. I czyniła ich świat nieznośnym. Bo w świecie władzy ludowej – wrażliwe i nie chcące się przystosować jednostki były miażdżone. A w zasadzie unicestwiane w swoim indywidualizmie.
* * *
Polska w ruinie, niedługo po II-giej wojnie światowej. Wiktor (wspaniały Tomasz Kot) – kompozytor i dyrygent, wraz ze swoją partnerką – muzykologiem oraz choreografką Ireną (niezawodna Agata Kulesza) jeżdżą po wsiach niczym para etnografów nagrywając piosenki i przyśpiewki ludowe. Przyświeca im cel szczytny. Popularyzowanie muzyki i tańca z różnych regionów kraju w powojennej kulturze. Wszak to dziedzictwo, poza tym bardzo piękne. Warte więc zachowania w świecie, który odradza się na gruzach. I w którym trwa “zimna wojna”…
To (jak się domyślamy) cudem ocaleli z zawieruchy wojennej reprezentanci przedwojennej inteligencji. Ich życie zawodowe w nowej, “wspaniałej Polsce Ludowej” może mieć jednak sens. A przynajmniej się im tak wydaje. Co prawda muszą kooperować z przydzielonym im przez aparat władzy obmierźle śliskim, skurwysyńsko – oportunistycznym, acz nie pozbawionym ambicji i aspiracji, a nawet pewnej wrażliwości intelektualnej i emocjonalnej beneficjentem “dobrej zmiany” niejakim Kaczmarkiem (świetny Borys Szyc) w roli koordynatora. Ale zrazu nie wydaje się to być takie złe. Kaczmarek nie wtrąca się z początku do ich pracy. I daje im całkowicie wolną rękę w budowaniu zespołu muzycznego, który będzie reprezentował to, co w ludowości polskiej zawsze było warte najwyższej atencji: melodia, taniec, swoista poezja tekstów, naturalność, ekspresja ruchu. Zespół ten nazywać się ma “Mazurek” i skojarzenia z zespołem Mazowsze są jak najbardziej na miejscu.
I tak, z siermiężną, brudną, chłopską, prostą i zniszczoną wojną do cna Polską w tle – Wiktor – przeprowadzając przesłuchania do zespołu, który razem z Ireną tworzą – natyka się na Zulę (czytajcie mi z ruchu ust: w y b i t n a kreacja Joanny Kulig!!!).
Ona jest bardzo młoda. Zdolna wokalnie też. Ale przede wszystkim seksapiliczna, zmysłowa, tupeciarska, o dużej charyzmie i jeszcze większej sile przekonywania i skupiania na sobie uwagi. Jest też bystra. Ambitna. I szybko się uczy. Choć w castingu biorą udział dziewczyny, które mają lepsze i czystsze od niej głosy – Wiktor ulega jej czarowi z prędkością światła. I postanawia, że uczyni z Zuli gwiazdę zespołu “Mazurek”.
I na nic wszystko co intelektualne. I cały jego inteligencki sznyt. Krew nie woda. I choć szybko orientuje się, że z dziewczyny jest totalna blagierka i bałamuciara, której życiorys opiewa na szereg kłamstw (nie jest “wioskową dziołchą”, nie zna żadnych przyśpiewek ludowych, a na dodatek ma wyrok karny ‘w zawiasach’) – Wiktor nie jest w stanie myśleć o Zuli inaczej niż jak o ‘miłości swego życia’.
I tak film Pawlikowskiego wpada niejako en passant w drugą warstwę swej narracji. A ta jest skupiona wokół związku dwojga ludzi, których los zetknął ze sobą w powojennej Polsce i złączył jakimś rodzajem emocjonalnego klinczu. Bliżej nieokreślonego, trudnego do uchwycenia i nazwania.
Od początku jest to uczucie obarczone niemożnościami. I niełatwe. Wiktor jest od Zuli sporo starszy, o wyważonym, spokojnym i refleksyjnym temperamencie. Ma wiedzę i ogładę . Oraz klasę. I staje się coraz bardziej zniesmaczony, upupiony i nieszczęśliwy w systemie, w którym przyszło mu żyć. Zespół “Mazurek” – owszem zaczyna działać pięknie i prężnie – ale szybko okazuje się, że to tak samo jak wszystko inne w PRL jedynie propagandową hucpa. Nad którą całkowitą kontrolę sprawuje aparatczyk Kaczmarek. Ludzie pokroju Ireny i Wiktora byli mu potrzebni jedynie do tego, by powstało coś, gdzie on – nie znający się ani na muzyce, ani na sztuce – będzie mógł zrobić karierę. Prawdziwą karierę, czyli będzie rozdawał karty we współpracy z ludową władzą. Tak więc z prezentującego doskonale scenicznie i muzycznie zaaranżowane oberki, mazurki, ludowe przyśpiewki i wzruszająco piękny folklor ziemi polskiej w latach 50-tych zamienia się wnet “Mazurek” w zespół występujący głównie z pieśniami na cześć Największego Wodza Obozu Socjalistycznego, zwanego “słońcem narodów” Józefa Stalina.
Kaczmarek jest szczęśliwy. To jedyna droga do sukcesu, jak twierdzi. A sukcesem tym będą występy “międzynarodowe”: Niemcy Wschodnie, Rosja, a może nawet Jugosławia.
Zula jest młodziutka. I jest osobowościowo Wiktora całkowitym przeciwieństwem. Żywiołowa, spontaniczna. Zupełnie nie intelektualna, ale za to o rewelacyjnej intuicji. Dużo bardziej od niego oportunistyczna. I cwana. Ale czy to dążenie do kariery? Na to pytanie Pawlikowski nie daje jasnej odpowiedzi. Maluje obraz Zuli przede wszystkim jako femme fatale!
I w zasadzie w tym tkwi największe piękno i maestria narracji Zimnej Wojny, że nie skupia się na dramacie historycznym, ale jednostkowym. Czy też na dramacie jaki stanowi związek ludzi, którzy do uczuć wobec siebie podchodzą przez długi czas z jakimś rodzajem ostrożności, cynizmu, lęku. Którzy swoje pas de deux – niemalże jak na scenie teatralnej – rozdzielane kolejnymi przerwami – stale tańczą, nie mogąc się złączyć na dłużej. I stale to rzucając się sobie w ramiona, to porzucając się dla wirowania w innych… Bo też kiedy Wiktor postanawia w końcu, że po jednym z tournée “Mazurka” we wschodnim Berlinie powinni uciec za zachodnią granicę, dziewczyna się zgadza. Ale finalnie nie zjawia się w umówionym miejscu.
Od tej pory będziemy śledzić ich losy rozdzielone “żelazną kurtyną”. On osiądzie w Paryżu. Z jego talentem szybko znajdzie pracę. Bedzie grał wspaniały jazz w nadsekwańskich barach, komponował, brał udział w wielu artystycznych wydarzeniach. Nie będzie “sławny”. Ale będzie “wolny”. Tylko że wciąż i nieustająco pomimo szeregu innych kobiet, prób związków – wciąż tęskniący za Zulą. I kochający tylko ją.
I kiedyś ona do niego, na dłuższą chwilę, w tym magicznym “mieście świateł” dołączy.
A kiedy się to stanie – film Pawlikowskiego wejdzie na kolejny – trzeci poziom narracji. W której Zimna Wojna jako tytuł jego obrazu stanie się metaforą związku “kobiety po przejściach i mężczyzny z przeszłością”. Obarczona już bagażem, którego pozbyć się nie da. I prowadząca nas do finału ich miłości…
* * *
Chyląc czoła przed maestrią i kunsztem reżyserskim Pawlikowskiego nie mogę nie wspomnieć przy okazji recenzji jego filmu o kilku innych pionach realizatorskich, którym należą się moim zdaniem wielkie brawa i słowa najwyższego uznania. I nie będzie chyba przesadą, kiedy zaznaczę po raz enty, że praca zespołowa ma w kinematografii wielkie znaczenie. A praca zespołowa przy filmie, który zrobił tak gigantyczną furorę i jest obrazem o zasięgu światowym – tym bardziej.
Za scenografię odpowiada tandem: Katarzyna Sobańska i Marcel Sławiński (“Młyn i Krzyż”, W ciemności”, “Jesteś Bogiem”). Ich niebywałe wręcz umiejętności oddania realizmu historycznego – widać szczególnie w tych kadrach, które dotyczą czasów powojennego PRL. Dawno nie widziałam tak genialnie i prawdziwie oddanego ducha czasu za pomocą scenografii jak w tym obrazie. Chapeu bas!
Na kolejne – osobne wyrazy uznania zasługują kostiumy autorstwa Aleksandry Staszko (która pracowała już z Pawlikowskim wcześniej przy “Idzie”). Wspaniale ubrała bohaterów filmu. Tak, by w czerni, bieli i szarościach oddać to wszystko, co buduje charakter poszczególnych scen, kluczowych sekwencji i wydarzeń z życia bohaterów.
Za montaż odpowiada Jarosław Kamiński. Absolwent słynnej praskiej FAMU. Montował między innymi: “Pokłosie”, “Jesteś Bogiem”, serial “Bez tajemnic” oraz “Sztukę kochania”.
Ale na największe oklaski zasługuje twórca muzyki do tego obrazu: Marcin Masecki! Bo jego ścieżka dźwiękowa do Zimnej Wojny jest według mnie tako samo doniośle ważnym “czymś”, (to mocno śmiałe porównanie, ale go użyje) czym były, a raczej wciąż są kompozycje Milesa Davisa dla obrazu “Windą na szafot” Louis’a Malle’a!
Bo też, choć Zimna Wojna jest filmem, który wymyka się gatunkom takim jak “musical”, czy “film muzyczny” – niemniej jest w nich niezwykle mocno osadzony.
Muzyka w najnowszym obrazie Pawlikowskiego użyta jest nie tylko jako tło, nie tylko jako komentarz. Jest jego integralną częścią. Buduje wraz z dialogami i poszczególnymi inscenizacjami tło dla związku Wiktora i Zuli. A nawet więcej – je dopełnia. To, co wyśpiewywane (i jak) stanowi zawsze kolejny poziom metaforyzowania ich relacji. A co w moim odczuciu Pawlikowski przepięknie rozgrywa – ciszę między nimi czyni jeszcze bardziej wymowną.
I to dzięki niej Zimna Wojna staje się niejako rodzajem “pieśni miłosnej”. Magicznym hymnem na jej cześć. Muzycznym poematem rozprawiającym o jej zagadkowości, meandrach, blaskach i cieniach. Intymnym portretem. I metaforą. To wielki film. W którym miłość jest opisana i rozpisana na partyturę opiewającą na straszne czasy i ohydne realia. Przedstawiona jako coś zarowno bardzo ludzkiego, przyziemnego, jak i wzniosłego. Ostatecznie pięknego i najwspanialszego w naszym ludzkim bytowaniu.
Ps. Pawlikowski Zimną Wojnę zadedykował swoim rodzicom.
*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu ZIMNA WOJNA na rynku polskim: Kino Świat.
Pingback : Kultura Osobista 7 UCZUĆ | Kultura Osobista
Pingback : Kultura Osobista KLER | Kultura Osobista
Pingback : Kultura Osobista MOŻE PORA Z TYM SKOŃCZYĆ | Kultura Osobista
Pingback : Kultura Osobista OSIEROCONY BROOKLYN | Kultura Osobista