14
mar
2019
145

ŻONA

ŻONA (The Wife). Reż. Björn Lunge, Scen. Jane Anderson na podstawie powieści Meg Wolitzer pod tym samym tytułem, Wyk. Glenn Close, Jonathan Pryce, Max Irons, Christian Slater, Harry Lloyd, Annie Stark, Elizabeth McGovern, Szwecja / Wlk.Brytania / USA, 2017

 

Ten rasowy, bardzo sprawnie zrealizowany i fenomenalnie zagrany dramat psychologiczny ogląda się świetnie. ŻONA bowiem opowiada o tym, czym może być, a jak się okazuje – nie powinna – nomen omen tytułowa funkcja – którą wiele kobiet pełni w związkach małżeńskich. Wybór partnera życiowego to sprawa skomplikowana, ale Żona niezwykle udatnie obrazuje fakt, że od tegoż wyboru ważniejszym jest jednak ten, w jakim kobieta obsadza siebie u boku mężczyzny!

 

Prawda jest taka, że kiedy Żona zagościła, a raczej przemknęła w zeszłym roku przez ekrany polskich kin (kto o tym obrazie czuł się mocno informowany – rączka w górę!) jakoś się nie zorientowałam…

Ale jak to w życiu bywa, jak tylko się zapoznałam z nominacjami do tegorocznych najważniejszych nagród filmowych – było dla mnie jasne, że Żonę obejrzę, prędzej czy później. Bo wielbię talent Glenn Close. Jednej z aktorek szczególnie niedocenianych przez Amerykańską Akademię Filmową, znaną także jako rozdawca Oscarów. Czyli wciąż (szlag by trafił!) najbardziej prestiżowych statuetek, jednocześnie najbardziej na świecie przyznawanych podług “widzimisię”…A jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o kasę (hehe).

Jej absolutnie fenomenalna rola w tym obrazie – po raz siódmy (sic!) nie spotkała się z uznaniem Akademików! To czysta aberracja umysłowa… Chyba sami przyznacie! Jej poprzednie wspaniałe role, których też nie raczono nagrodzić, a które wszyscy kinomaniacy & wielbiciele talentu Close znają na pamięć to te, które stworzyła w obrazach: “Świat według Garpa”; “Wielki chłód”; “Urodzony sportowiec”; “Fatalne zauroczenie”; “Niebezpieczne związki”; “Albert Nobbs”.

WTF?

Spuśćmy na to zasłonę milczenia…

Za swoją rolę w Żonie – Close była nominowana także do nagrody Bafta, otrzymała SAGA (Screen Actors Guild Awards) oraz Złoty Glob – który odbierała bardzo wyraźnie tym faktem poruszona (bardzo warto obejrzeć jej przemowę na Youtube). Czy można się jej dziwić? Ta wybitna aktorka ma obecnie 72 lata. A w branży filmowej, zwanej Hollywood pracuje od ponad czterdziestu! I co by nie gadać – wszyscy wiedzą, że jest to praca najwyższej jakości, wykonywana z wielkim zaangażowaniem. O talencie nie wspominając!

A jednak ciągle, jak widać, “nie zasługuje na największy splendor”. Na powody tego stanu rzeczy mam swoją teorię. Ale ponieważ nie o tym jest ten tekst, wrócę do recenzowania filmu Żona

*   *   *

Ona. Ta żona. Ma na imię Joan (jeszcze raz powtórzę: F E NO M E N A L N A Glenn Close). On – jej mąż (doskonały Jonathan Pryce!) – nazywa się Joe Castleman. I jest pisarzem. Dodajmy od razu – wielkim pisarzem! Kiedy ich poznajemy są stadłem w podeszłym wieku, z dorosłymi dziećmi, które dawno wyfrunęły z “rodzinnego gniazda”. A co więcej w momencie – wydawałoby się najważniejszym, najbardziej podniosłym, najwspanialszym i najcudowniejszym w ich życiu. W nocy do ich amerykańskiego domu (różnica czasu) dzwoni telefon, by ustami sekretarza Szwedzkiej Akademii honorującej najbardziej prestiżową nagrodę na świecie – czyli Noblem – poinformować Joe o tym, że właśnie jemu  została przyznana w dziedzinie literatury!

Alleluja!

Z początku obraz Żona nie zapowiada niczego, co będzie stanowić oś tego dramatu psychologicznego. Państwo Castleman wydają się być obopólnie szczęśliwi z tytułu niebywałego zaszczytu i osiągnięcia życiowego, który spotkał Joe. I wnet zaczynają ten sukces fetować, a następnie gorączkowo przygotowywać się na podróż do Szwecji. Gdzie wielki pisarz Castleman będzie mógł odebrać honory za swą wspaniałą twórczość i wkład w dziedzictwo kulturowe ludzkości…

Ale dość szybko obraz Björn’a Lunge weksluje w inną stronę. I zaczyna nam pokazywać “mikroświat” państwa Castleman z całkiem innej perspektywy.

Zrazu wydaje się być to opowieść o pewnym długoletnim związku, w którym On pełni rolę geniusza, Ona zaś – jego nieco bezbarwnej podpory życiowej. Nihil novi. Małżeństw, w których kobiety funkcjonują na sposób, malowany przez obraz Żona coraz to wyrazistszymi barwami – znam sama osobiście co najmniej kilka. I bynajmniej nie są to małżeństwa, w których mąż ma szansę, aby kiedykolwiek zostać laureatem nagrody Nobla! (ykhm).

Ona myśli o wszystkim. Wie, gdzie podział okulary. Kiedy powinien zażyć przepisane mu leki. Jakie potrawy mu szkodzą. Czego mu brakuje. Kiedy mu zapewnić konieczny do pracy spokój i ciszę. Z kim powinien porozmawiać w sprawach zawodowych, a z kim nie. Pamięta o wszystkim co go dotyczy – tak w jego twórczości, jak i prywatnie. Jest kimś w rodzaju najlepszej asystentki świata, matki i niańki w jednym…

On przy jej boku czuje się całkowicie bezpiecznie. Zaspokojony w każdej życiowej potrzebie. Ukojony. I pełen zachwytu nad sobą samym. Wszak dobra żona to żona, która właśnie te potrzeby zaspakaja…

A co z potrzebami Żony?

*   *   *

Clue fabuły obrazu Żona buduje napięcie pomiędzy małżonkami Castleman, które dziwnie jakoś nabrzmiewa i narasta z każdą minutą przybliżającą Joe do momentu, w którym to odświętnie przyodziany we frak odbierze z rąk króla Szwecji najważniejszą nagrodę, jaką może otrzymać obecnie człowiek za wybitne osiągnięcia w swojej dziedzinie.

I co najbardziej istotne – Żona będzie obrazować ten fakt w sposób dojmująco prawdziwy, bolesny i psychologicznie wiarygodny.

Coraz to bardziej będą bowiem wychodzić na jaw fakty (pokazywane w retrospekcjach) z czasów młodości tej pary małżeńskiej, które ukazywać nam będą ich związek jako skomplikowany konglomerat miłości, zawiści, rywalizacji, oddania, manipulacji i swego rodzaju wykorzystania. W którym obopólne uczucie realizowane było przez całe dekady w oparciu o toksyczną współzależność, wynikłą z klinczu emocjonalnego jaki stał u jego podwalin…

Kiedy się poznali – On pracował na uniwersytecie jako wykładowca literatury, miał na utrzymaniu żonę oraz malutkie dziecko i był nieszczęśliwy z tytułu niespełnienia w pisarstwie. Ona była zaś jego najzdolniejszą studentką. Owszem – więcej niż bardzo obiecującą, mającą wielki talent – ale mocno niepewną jego mocy dziewczyną. Której jego podziw dla jej pierwszych prac literackich – dostarczał satysfakcji wtedy dla niej zarówno wspaniałych, jak i nie do końca uświadomionych w ich prawdziwym znaczeniu…

Ile takich przypadków zna historia!?!

I tak, stało się. Związali się ze sobą. On ujrzał w niej to, czym miała się dla niego stać. A ona ujrzała wyobrażenie swoich fantazji o życiu przy boku mężczyzny, przy którym – pod jej opiekuńczym okiem – on rozwinie skrzydła. Ona? Może też, na “jakiś sposób”…

I tak też się stało. On się rozwijał. A konkretnie – on się rozwijał dzięki temu, że ona działała na jego rzecz. Dla niego. Nie dla siebie, nie dla świata. Nie dla własnych, autonomicznych satysfakcji. A potem dla ich związku, małżeństwa, rodziny, dzieci. Lista rosła i puchła z latami w racjonalizujące to wszystko co scalało ich relacje uzasadnienia…

On kwitł, puchł w dumę, splendor, szacunek, poważanie, mir. Był coraz lepszym pisarzem. Coraz bardziej uznawanym, coraz to bardziej poważanym.

On i jego talent. On i jego sława. On. On. On.

*   *   *

Nie zdradzę Wam dalszych szczegółów tej opowieści. Bo jest to opowieść nie tylko bardzo ciekawa, bardzo sprawnie zrealizowana, ale przede wszystkim opowieść, która stawia widzów przed wieloma pytaniami.

O to jak układać się może dynamika uczuć między ludźmi uzdolnionymi w tej samej dziedzinie.

O to czym jest tzw. talent. I jak się realizuje.

Czy bycie twórcą wymaga samonapędzającej się ego-manii? Czy też może także tego, by mieć kogoś / coś co to ego karmi, podsyca, pielęgnuje, podtrzymuje?

A przede wszystkim – z racji na tytuł tego obrazu – Żona zadaje pytania o wszystko to, co się wiąże z tą rolą społeczną. O kulturowe kody, konteksty, które powodują, że kobietom tak bardzo trudno było całe stulecia uwierzyć w siebie, zawalczyć o swoje, odrzucić bariery mentalnej matrycy, że “świat należy do mężczyzn”, zdobyć na emancypacje….

W tym miejscu muszę zaznaczyć, że wielkim atutem Żony – będącej kameralnym dramatem o bardzo dobrze napisanym scenariuszu (na podstawie świetnej prozy – książka Wolitzer ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa W.A.B), wraz z doskonałymi dialogami i pogłębionym rysem psychologicznym głównych postaci – są kreacje aktorskie Glenn Close i Jonathan’a Pryce’a! Oglądanie ich w roli małżeństwa Castleman jest czystą przyjemnością! To doskonały duet zawodowców pierwszej klasy w swojej profesji, który rozgrywają oboje wyśmienicie. Stanowiąc tandem, pozwalający w pełni wybrzmieć talentowi każdemu z nich. Podziw. I szacunek!

Obraz Żona jest w moim odczuciu jednym z tych, którym niewiele brakuje do bycia więcej niż wyśmienitym. Przesądzają o tym jedynie nie do końca dobrze położne akcenty czy też rozegrane kwestie “poboczne” dla najważniejszej scenariuszowej kanwy. Czyli te, które dotyczą ważnych postaci będących niejako “zapalnikami” dla rozwoju kryzysu tożsamości Joan jako żony swego męża…

Ale w obliczu całości – stwierdzam, że to lekkie jedynie “obsuwki”. W jego trzeciej, wyreżyserowanej fabule bowiem – mało znanemu globalnie (zdobywca nagrody Blue Angel na Berlinare w roku 2003 za film “Daybreak”), szwedzkiemu reżyserowi Björnowi Lunge – udało się nad podziw dobrze poprowadzić historię, na której wielu innych twórców mogłoby polec.

Będę zawsze to podkreślać: dobry scenariusz i wybitni aktorzy zawsze naddają reżyserskiej robocie!…

*   *   *

Żona to jest taki film, który z pewnością nie należy do mainstreamowych. Wymagającym widzom, zwłaszcza płci żeńskiej jednakże dostarczy z pewnością okazji do refleksji. I wzbudzi szereg pytań. Zmusi do myślenia. Bo w zasadzie, jeśli odejmie się z tej historii zawód pisarza oraz noblowskie zaszczyty – to jest to świetna, bardzo wiarygodnie psychologicznie poprowadzona próba wiwisekcji jakże niełatwych kwestii, z którymi kobiety się borykają od zawsze i wciąż. Na co dzień. A które dotyczą związków, gdzie jedno z pary żyje życiem tego drugiego, dla tego drugiego. I jego sukcesów, na które się pracowało także samemu, jednakże od zawsze – w cieniu…

Dodatkowe punkty Żona dostaje u mnie także z tego powodu, że o sukcesie jednego z partnerów w prezentowanym “układzie” mówi na sposób dojrzały, psychologicznie światły. Bez głupich uproszczeń, banalizacji i prób zamiecenia pod dywan kwestii, które wbijają się taranem w wiele małżeństw tego świata. A jest tym czymś fakt, że represjonowanie siebie w imię czy też dla dobra partnera / związku – potrafi się mścić. Wypierane emocje, żal, pretensje, zraniona duma własna – powracają prędzej czy później ze zdwojoną siłą. Bo są dewastujące dla ludzkiej psychiki. A kiedy przychodzi ich moment ujawnienia się – to jest jak tsunami.

A nie każda kobieta ma tak jak bohaterka filmu Żona ten przywilej, że kiedy nadchodzą tego konsekwencje – może powiedzieć sobie: trudno, stało się. Teraz moja kolej…

You may also like

KNEECAP
KONKLAWE
WANDA RUTKIEWICZ OSTATNIA WYPRAWA
SUBSTANCJA

Leave a Reply