6
maj
2017
31

PORTO

PORTO (Porto). Reż. Gabe Klinger, Scen. Gabe Klinger & Larry Gross, Wyk. Anton Yelchin, Lucie Lucas, Francja / Portugalia / USA, 2016

Dlaczego pewne osoby zostają z nami – bo w naszej pamięci – na zawsze? Dlaczego zapisują się w niej swoistym rodzajem pisma – bo niewidocznym dla nikogo poza nimi? Wracają we wspomnieniach, stanowiąc w nich swego rodzaju – być może utopijnie romantyczne – ale istotne – usymbolizowanie ekstatycznego szczęścia jako momentu ulotnego. To zagadka. Na którą brak odpowiedzi. Ale której opisowi  najbliższa zawsze była i jest poezja.

Nie dziwi mnie wcale zatem, że film PORTO wyprodukował sam Jim Jarmusch. On te kwestie rozumie więcej niż dobrze. Bo w jego filmach – od lat – nastrój poetyckiej zadumy i refleksji nad tym wszystkim, co doniosłe i znaczące, ale przeżywane przez bohaterów raczej do-wewnątrz – jest stale obecny.

PORTO to obraz, który obejrzałam z wielkim rozczuleniem, z uczuciem – które lubię i cenię sobie szczególnie – obcując ze sztuką filmową. To jak czytać tomik poezji albo czyjeś listy miłosne. Bardzo intymna, kameralna czynność. W którą zagłębianie się – zawsze jest niczym podróż w obco-znajomy świat. Na swój sposób piękny, unikalny, nastrojowy i jedyny.

 

Plakat_B1_PORTO_web

Porto od strony narracyjnej – nie jest niczym nowym, ani odkrywczym. Bo w sumie to historia pewnego “one night-stand”. To co jednak jest – w tym obrazie – unikalne – to jego wielka czułość dla obranego tematu. Urokliwie i bardzo sprawnie opowiedziana, z widocznym szacunkiem dla mistrzów kina i dużą dozą erudycji filmowej. Trudno się nie zakochać w tej konwencji. Porto to film, który balansuje na pograniczu jawy i snu. Realizmu – ale zanurzonego w nieco odrealnionych środkach wyrazu, osadzony w najpiękniejszym rodzaju scenografii, jaką stanowi bajeczne, magiczne wręcz – portugalskie, tytułowe – portowe miasto.

Toutes proportions gardées ale w tym filmie Porto jest dla Porto – tak samo ważne – jak Paryż dla “Do utraty tchu” Godarda. Zresztą, zafascynowanie nową falą – przełomową dla kina francuskiego – widać wyraźnie w pracy brazylijskiego reżysera – tak w przygotowanych kadrach, jak i w oszczędności dialogów. A także w – pomimo wielkiej zmysłowości głównej bohaterki – braku wykorzystywania jej porażającego wręcz seksapilu – jako głównego atrybutu opowieści o “namiętnym zatraceniu”. Jej urok jest do głębi francuski, z gatunku “je ne se quoi”.

Mati (w tej roli francuska aktorka Lucie Lucas) przyjechała jakiś czas temu do Porto na stypendium naukowe. Jest archeologiem. Jake zaś – Amerykanin z pochodzenia (świetny Anton Yelchin, niestety zmarły tragicznie w wieku 27 lat w zeszłym roku) znalazł się zaś w tytułowym mieście tak samo bez powodu, jak i wiedziony starym sentymentem. Mieszkał tu kiedyś jako dziecko. Chłopak ima się każdej fizycznej pracy, jaka się mu nadarza. I tym sposobem – pracując dorywczo na terenie wykopalisk – styka się pierwszy raz z Mati, potem przypadkiem wpadają na siebie w jednej z kawiarni. I tak to się zaczyna…

porto_filmpicture_10813_-_h_2016

Porto nie ma linearnej konstrukcji, ani chronologii czasowej. Przypomina raczej obraz – wspomnienie – zmontowany z zazębiających się sekwencji – ułożonych według wzoru, któremu najbliżej jest do rwanych fragmentów pamięci, wracających do kochanków nagle – niczym impuls. Cofając ich w czas, który owszem – minął, ale jednak pozostał w nich z sobie jedynie znanych powodów – na stałe. Doskonałym zabiegiem formalnym okazało się dla zobrazowania tak przyjętej percepcji opowieści – zastosowanie różnych konwencji kadrowania, a także kilku rodzajów taśmy filmowej. Bardzo doceniam to, że Porto jest w tej kwestii – tak nietuzinkowe. Zmienność pola widzenia i płynne przechodzenie z jednej optyki w drugą, z zawężaniem i poszerzaniem naszej – widzów – „perspektywy” – działa na korzyść filmu. I podkreśla emocjonalny charakter narracji, zbudowanej właśnie do-środkowo. Tak bowiem działa nasza pamięć i mózg, który zdolny jest wydobyć na dany bodziec ze swych przepastnych archiwów – zarówno duży, panoramiczny obraz, jak i detalistyczny, zawężony do zbliżenia na mikroelement  – rzut.

Zauroczeni sobą bohaterowie – nadają filmowi ten rodzaj poetyki, która nigdy nie poddaje się racjonalizacji. Splata ich ze sobą namiętność wyrosła z natężenia chwili i obopólnej fascynacji, a także – jak gdyby “potrzeba chwili” – by tę właśnie chwilę uczynić epicentrum własnego (wszech)świata. Tak jakby ten “właściwy”, czyli codzienny i przyziemny – ten w który zanurzeni są na codzień – przestał na moment istnieć.

1244493_porto_scene

Jest – jeśli robić w ogóle jakieś porównania – w Porto jakiś ślad, czy rys podobieństwa do “Przed wschodem słońca” Richarda Linklatera – co ma swoje uzasadnienie. Gabe Klinger wcześniej zrobił film dokumentalny amerykańskiemu twórcy poświęcony. Ale nie bójcie się, że to nędzna kopia, czy próba odcinania kuponów od światowego sukcesu tamtego obrazu. Zupełnie nie. Jedyne co je łączy, to pewien urokliwy, niespieszny, ale pulsujący napięciem erotycznym i emocjonalnym – ton. Zdecydowanie – Porto jest bardziej francuskie, a mniej amerykańskie. Nie ma w nim tak znamiennej dla kinematografii rodem z USA – nuty pozytywizmu – ważniejszej niż egzystencjalne rozczarowanie banalnością życia.

Z mojej perspektywy patrząc – na poczet zalet Porto – zaliczam także i to, że jest to obraz zwięzły, klarowny w przekazie, z oszczędnymi, acz bardzo dobrymi dialogami. I w żaden sposób nie “przeciągany na siłę”. Trwa jedynie nieco ponad godzinę. I jest to doskonale wyważony w proporcjach czas, by nas nim smakowicie uraczyć.

Broni się także absolutną bezpretensjonalnością. Jego gigantyczny urok polega moim zdaniem na wiarygodności. To czuły, delikatny, zmysłowy i poetycki film o rzeczach, o których najlepiej mówi się szeptem, zwierzając komuś zaufanemu. Jeśli w ogóle. Rzadko się obecnie zdarza oglądać w kinie historie miłosne, które są tak pięknie pozbawione nawisu “tu i teraz”, tak bardzo poza kontekstem – jak ta. Będąc jednocześnie całkowicie przyklejonymi do każdej jednostkowo ludzkiej historii, w której zdarza się nam spleść na chwilę swój los z kimś, kto pozostawia w nas swój ślad już na zawsze.

You may also like

CIVIL WAR
PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART

Skomentuj