1
lut
2023
25

CHLEB I SÓL

CHLEB I SÓL Reż. & Scen. Damian Kocur, Obsada: Tymoteusz Bies, Jacek Bies, Bartosz „Intruz” Olewiński, Nikola Raczko, Dawid Piejko, Nadim Suleiman, Nadeem Shalave, Małgorzata Puzio, Julia Sauerbier, Wojciech „TPS” Walkiewicz, Polska, 2022

Od lat nie widziałam tak dobrego polskiego kina! A to dlatego, że CHLEB I SÓL przedstawia życie prawdziwe, a nie „wydumane”. Nie ma w nim cienia fałszu, nawet jeżeli sam film jako taki jest swego rodzaju koncepcyjną hybrydą. Reżyserskim eksperymentem w fabule, która w stylistyce chce naśladować para-dokument bo przedstawia realne postaci, które grają „trochę siebie”. To nieistotne. Chleb i sól to kino, które dotyka, angażuje emocjonalnie, porusza i zmusza do refleksji. A przede wszystkim to kino, które nie udaje, że nie jest stąd…Wielkie Brawa!

Bardzo chciałam obejrzeć film Damiana Kocura pt. Chleb i sól. I to nie tylko dlatego, że został uhonorowany na 79. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji Nagrodą Specjalną Jury Orizzonti (co jest obiektywnie sporym wyróżnieniem), i nie dlatego, że doceniono go na jeszcze na bardzo wielu innych zagranicznych festiwalach filmowych (np. otrzymał podwójne wyróżnienie na Festiwalu Młodego Kina Wschodnioeuropejskiego w Cottbus: Nagrodą DIALOG „za porozumienie między kulturami” oraz Nagrodą Specjalną za Reżyserię).

Byłam niezmiernie ciekawa co w pełnometrażowym  debiucie fabularnym – w dodatku o tak symbolicznym  tytule w polskiej kulturze (sic!) jakim jest Chleb i sól    ma do powiedzenia nie tak znowu „młody twórca” (rocznik 1983), o którym na dodatek nigdy wcześniej nie słyszałam – choć z pewnością powinnam. Kocur przez lata parał się filmem dokumentalnym. I fama głosi, że robił to świetnie. Interesowało mnie zupełnie co innego – a mianowicie to, co i jak opowie mi ktoś, kto pochodzi z tzw. prowincji o dzisiejszej Polsce, którą zna z rejestrów, które ja – obserwuje i to nieczęsto, ale za to od dekad – w trakcie moich zawodowych peregrynacji po „Polsce B” – będąc jedynie „przejazdem” poza Warszawą.…

Niby wszyscy to wiemy, ale „my” tu w Warszawie – mamy zbiorowe wyparcie w tej kwestii… Ta Polska o której opowiada Kocur to Polska, do której mało kto się chce przyznawać, ale ona jest i tkwi w większości Polaków, tych co przyjechali do Warszawy  też… Bo chlebem i solą Polski, jej sercem i tętnem – nie jest Warszawa (a już tym bardziej „Warszawka”). Polska – jest od zawsze – w swym najszczerszym i najprawdziwszym jestestwie gdzie indziej. W miejscowościach nie przekraczających liczbą populacji kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców… 

Z socjologicznego punktu widzenia  – takie miejsce urodzenia  – to najgorsza opcja z możliwych. Miasto, ale nie metropolia. Na aglomerację – za mało anonimowe, na wieś za miejskie i za duże. Najczęściej, dodatkowo takie miasta / gminy to kulturalne ugory. Punktem odniesienia, zatem – do tego co jest „cool”, modne, trendy, co się powinno wiedzieć i jak żyć – są obecnie – najczęściej tzw. internety. Taki wirtualny pudel lokalny. Bo przecież „globalne trendy” są tam abstrakcją. No i rzecz jasna – ziomeczki. Jak nie ze szkoły, to z osiedla. Gdzie i jak spędzać czas? Tego nikt tam nie wie, poza tym, że trzeba go jakoś spędzać razem, w grupie. Bo w grupie jest raźniej i grupa daje punkt odniesienia, cementuje przynależność do miejsca, gdzie się żyje choć bez przyjemności, perspektyw i satysfakcji. Życie w takich miejscowościach jest zawieszone pomiędzy dwoma skrajnościami: osobiste aspiracje, ambicje i możliwości nieustannie spotykają paty i klincze społeczne: rodzinne, towarzyskie, rówieśnicze. Bo albo jesteś „swój” albo „inny” /  „obcy”. Nie ma opcji po środku. Albo ich znalezienie kosztuje zbyt wiele wysiłku, konsekwencji, uporu, determinacji, walki. Nie każdy może i potrafi przyjąć na klatę pozycję „outsidera”, zwłaszcza wsród „swoich”. To nie jest komfortowy psychicznie stan. Dlatego też – znowu wrócę do socjologicznych prawideł – ludzie najczęściej opuszczając takie miejsca, jakie zostało sportretowane w Chlebie i soli albo nigdy do nich więcej nie wracają, albo – kiedy jednak to robią – to z jakimś rodzajem poczucia bolesnej nieprzystawalności – wynikłej z tego, że „wyrośli” z tego życia, miejsca, kontekstu, które ich dawno temu formowały.

Ale czy można być kimś „zupełnie innym” w miejscu z którego się pochodzi? Na ile „innym”? Na jakich zasadach? Jaka jest cena tej inności…

*    *   *

Damian Kocur – reżyser i scenarzysta w jednym Chleba i soli – tak powiedział o swoim filmie: „Fabuła oparta na nieaktorach i faktycznych zdarzeniach”. I jest to prawda. Tragiczne zdarzenie w niej pokazane miało miejsce kilka ładnych lat temu, ale nie w Strzelcach Opolskich, gdzie miejsce ma akcja filmu, tylko w innym mieście. No i nie dotyczyło braci, którzy w nim grają / występują: Tymoteusza i Jacka Biesów. Tymoteusz kreujący w obrazie rolę główną  jest rzeczywiście uzdolnionym pianistą, uczestnikiem konkursu Chopinowskiego. Jest też wykładowcą Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. W Chlebie i soli Kocur obsadził wyłącznie naturszczyków i napiszę to w tym miejscu od razu: facet ma talent do prowadzenia ludzi na planie. Braciom Biesom partnerują m.in. znani z hip-hopowej sceny Bartosz „Intruz” Olewiński i Wojciech „TPS” Walkiewicz oraz Nikola Raczko i Dawid Piejko. I wszyscy na ekranie wypadają absolutnie świetnie – czytaj – uber wiarygodnie.

Drugie sążniste brawa ode mnie należą się Damianowi Kocurowi za dialogi. Są doskonałe! Wszyscy – kiedy do siebie coś mówią,  czy wygłaszają tekst – brzmią tak jak ludzie, których „grają”. W dialogach Chleba i soli słychać doskonałe ucho Kocura i wyjątkowe wyczulenie na to co niesie język ludzi, którym się posługują jego bohaterowie. To język bowiem – jest tutaj znacznie ważniejszym wyznacznikiem różnic pomiędzy Tymoteuszem i Jackiem a ziomkami z paczki. To język braci – pozbawiony agresji, wyzbyty buty i pogardy dla tego co inne i nieznane, panujący nad emocjami, reflektujący zanim sformułuje myśl – ich wyróżnia znacznie bardziej wsród rówieśników – niż status społeczny, finansowy czy strój.

Zanim przejdę do krótkiego opisu fabuły Chleba i soli – chciałabym się z Wami podzielić pewną gorzką refleksją. Żyję w Polsce od urodzenia, ponad 50 lat, z czego ponad 30 już w tzw. ustroju demokratycznym. I niczego w tym kraju zwanym Polską nienawidzę bardziej jak tego, że wciąż od 50 lat w mojej „ojczyźnie” – skansenie kato-patriarchatu –  największe obelgi jakie mogą spotkać mężczyznę to te, związane z seksualnością i z pochodzeniem etnicznym. W miejscach takich jak Strzelce Opolskie można być bandytą, ćpunem, chlorem i nierobem, ale „pedałem” być nie można. Tak samo jak nie można być pełnoprawnym obywatelem, sąsiadem, nie wspominając o byciu „ziomkiem” będąc „ciapatym”, „Arabusem”, a zwłaszcza wtedy, kiedy mówi się „po muzułmańsku”. I to wszystko twierdzą ludzie, którzy nie mówią w żadnym języku poprawnie (nawet w ojczystym), a wyznanie religijne służy im tylko do tego aby w święta kościelne, spędzane z rodziną napić się wódy – tym razem jednakże – bez pretensji od matki i ojca… 

*    *   *

Lato w pełni, wakacje, z dworca PKS do mieszkania w miejscowym bloku tak samo zakurzona droga jak kiedyś. Tymek – student warszawskiej Akademii Muzycznej zjeżdża do rodzinnej miejscowości być może po raz ostatni. Za chwilę rozpocznie nowe życie – czeka go kariera pianisty, być może nawet światowa. Jest zdolny i bardzo pracowity. Codziennie ćwiczy grę na pianinie, dostał stypendium w Niemczech. Więc nie tyle wraca, co przyjechał na dłużej – trochę tak jakby się chciał ze Strzelcami Opolskimi pożegnać. Bo jest tu jego matka, jest młodszy brat Jacek, też gra na pianinie, i chyba nawet jest bardzo zdolny, ale nie chce mu się żyć takim życiem jakie miał Tymek. Bo pianino i muzyka poważna – to wyrzeczenia. Nie ma zabawy, nie ma spontanu. Jest rutyna, jest praca, jest dyscyplina.

Co ma robić ktoś taki jak Tymek po kilku latach pobytu w „innym świecie” od tego, w którym się wychował – kiedy się w nim znalazł na czas krótki? To proste i jednocześnie prawdziwe. Przecież tu chodził do podstawówki, do szkoły średniej, tu są wciąż osoby, które zna i kojarzy. Chłopaki i dziewczyny. Znali się, widywali kiedyś, jak nie w szkole, to na osiedlu. Wszyscy wiedzą kto i kiedy wyjechał i po co. Czy ze starymi za granicę, za chlebem, czy z innych powodów, komu się powiodło, a komu nie. I wszyscy wiedzą, choć niby mają to w dupie, że Tymek jest kimś kto stoi u progu sukcesu. A nie tylko o nim fantazjuje…

Nikt z tych młodych ludzi, rówieśników Tymka lub jego nieco tylko młodszego brata nie ma wygórowanych marzeń i ambicji. Bo i po co? Życie to nie je bajka, raczej chu*** Jak będzie fart, to się uda coś ugrać i od życia wyrwać, jak nie – to nie. Kocur pięknie wyłapał najważniejsze różnice pomiędzy płciami, jakie rysują się najczęściej na mapach miejscowości takich jak Strzelce Opolskie. Chłopaki czują się w głębi siebie luzerami, a im bardziej się tak czują, tym bardziej wszystkim chcą udowodnić jak bardzo są hip-hop 😉 do przodu, że jest w nich siła, moc, sprawczość. A jak mieć siłę, moc i sprawczość w świecie, który tych młodych ludzi zostawił samych sobie (nieobecni fizycznie lub emocjonalnie niedostępni rodzice oraz cały system, który niczego im nie ma do zaoferowania – prócz symbolicznych emblematów „męskości”)? Trzeba znaleźć słabszego. To zawsze jakaś namiastka „poczucia siły” czy też lepiej byłoby powiedzieć ujście dla piętrzącej się wewnętrznie agresji, a przede wszystkim – poczucia bezsilności. Można je tłumić, i się to robi, jak nie tanim browcem, to ziołem. Najczęściej jednym i drugim. Jak kto może i potrafi. Ale wszystko kosztuje. A pieniędzy brak. 

Dziewczyny zaś są twarde. Życie je tego nauczyło. Dziewczyny z takich miejscowości, jak sportretowana w Chlebie i soli – wiedzą dobrze, że w zasadzie mają jedynie dwa wyjścia aby nie żyć życiem jakim żyją, jakim żyli ich rodzice – do końca życia. Bo i tak liczyć mogą tylko na siebie. Albo nauka i jakaś bezpieczna, czytaj stało-dochodowa posada, albo partner, który zapewni jakiś rodzaj społecznego awansu. 

*   *   *

Kiedy Tymek zjeżdża do rodzinnej miejscowości na wakacje, ci których znał przesiadują głównie w nowo powstałej na jego osiedlu – kebabowni. Bar prowadzi dwóch chłopaków, Arabów, pewnie w podobnym im wszystkim wieku. Nie mówią jeszcze po polsku, nie zdążyli się nauczyć niczego poza rozpoznawaniem tego czy „na cienkim” i czy „z kurczakiem”. Pracują od rana do wieczora. Nie wadzą nikomu. W narracji jaką buduje Kocur w Chlebie i soli jest zaszyte wiele niedopowiedzeń. I z mojego punktu widzenia – dobrze scenariuszowo ujętych psychologicznych niuansów. Mogę się jedynie podzielić moją, własną, subiektywną ich interpretacją.

Nie wiemy jak dawno temu otwarty został bar z kebabem, do którego prowadzą Tymka kumple z osiedla. Nie wiemy jak przebiegały ich wcześniejsze tam pobyty, zanim „kolega z podwórka” nie przyjechał na chwilę. Prawdopodobnie szły tym samym torem, jaki Kocur pokazuje już po przyjeździe Tymka. Bo prowadzący bar młodzi mężczyźni szybko skumali, że żeby zarabiać na osiedlu muszą pozwalać chłopakom „wnosić browary” do knajpy. Tak będzie dla wszyskich lepiej. Kebab sprzedany, klient zadowolony. Oczywiście prawdopodobnie wiedzą, a raczej czują – doskonale dobrze, że kiedy ziomki z osiedla wbijają na kebsa, to zawsze miedzy sobą na nich coś obelżywego gadają. Ale – wiadomiks – od gadania jeszcze nikt nie umarł. Ważne jest aby zachować pewne status quo. Rodzaj niepisanego paktu o nieagresji…

Ale pojawia się Tymek. Wszyscy wiedzą, że Tymek jest stąd, a zaraz nie będzie. Oczywiście nikogo z ziomków Tymka i Jacka nie interesuje ani muzyka poważna, ani studia starszego z braci. Bo czemu miałaby? Przynależność Tymka do świata o którym żaden z nich nie ma pojęcia – jest tu zatem symbolem i metaforą w jednym. Jemu się udało, jego czekają jakieś otwarcia i nowe perspektywy. Widać, choć ubiera się jak oni i spędza z nimi czas codziennie, że jest już jednak „inny”. Inaczej myśli o życiu, inaczej mówi. Choć mówi mało. Jakby się starał za wszelką cenę dokonać jakiejś wakacyjnej mimikry. Wtopić w to miejsce i tych ludzi, bo taka jest potrzeba chwili – bo Tymek ma plan na życie. I do niego konsekwentnie zmierza…

I to właśnie – a nie jego kariera pianistyczna – jest solą w oku ich wszystkich, choć przecież przyznać się do tego nie mogą, nawet przed samymi sobą, a co dopiero przed kumplem.

Tymek to widzi. Widzi też jak bardzo jego młodszy brat przesiąkł tym miastem, z którego on uciekł. Bo kiedy uciekał to dlatego, że miał taki plan od dawna. Jacek go nie ma. To Tymka martwi. Ale wiele zdziałać nie może. 

Fabuła Chleba i soli budowana jest przez reżysera i scenarzystę zarazem – bardzo konsekwentnie i spójnie. Obraz ten ma bardzo dobre zdjęcia, i dużo świetnych ujęć zbliżeń na twarze bohaterów (za które odpowiada zdobywca nagrody na Camerimage w konkursie etiud studenckich w 2007 roku: Tomasz Woźniczka). A także doskonały montaż Alana Zejera.

Dramat i jego kulminacja w finale filmu narasta spiralnie. W ciszę, dialogi bohaterów wdziera się za pomocą muzyki klasycznej. Głównie kompozycji Chopina i Szymanowskiego. Jakby punktując swoją doniosłością nieuchronne nadejście tragedii.

Bo od przyjazdu Tymka – wszystko co było do tej pory – nagle nabiera „innego spojrzenia”. Albo też staje się dla wszystkich podświadomie jasne, że Tymek reprezentuje „spojrzenie innego”. Pozornie – niby nie – przecież spędza czas tak samo jak kumple, nie wywyższa się, zachowuje cicho i skromnie w ich towarzystwie. Zaczyna nawet spotykać się trochę z dziewczyną, która znał z czasów, kiedy byli szczawiami. Kiedy pije z chłopkami browce i je kebsy, to nawet się zaśmieje raz po raz z ich przaśnych dowcipasów i chamskich odzywek. I wygląda, że szczerze. Ale jednak to nie pomaga. Status quo wszystkich jego przyjazd rozwibrował, zmienił. 

Dlaczego Tymek nie robi nic, nie reaguje kiedy ziomki plują pogardą, jadem i agresją w stronę właścicieli baru z kebabem? Kiedy jest świadkiem zachowań przemocowych? 

Dlaczego Tymek nie sprzeciwia się grupie? Nie zajmuje stanowiska? Przecież potrafi być stanowczy. Przecież potrafi wyrażać opinie, ma jasne przekonania i poglądy – choćby na temat tego jak powinno się postępować w życiu, aby osiągnąć sukces. 

A jednak nie robi nic. Dlaczego? 

Te i podobne im pytania to pytania bardzo niewygodne. Chwała Damianowi Kocurowi, że je w Chlebie i soli zadaje…

I zadaje ich jeszcze więcej i jeszcze więcej – stąd moje zachwyty nad tym filmem, który gdyby się chcieć przyczepić – nie jest niczym nowatorskim, ani odkrywczym. Nie podejmuje tematów, których kino nie podejmowałoby wcześniej po wielokroć. To, co mnie zachwyca to fakt, że Chleb i sól jest obrazem dojrzałym narracyjnie.

Szanuję Chleb i sól dokładnie za to, że w widzu szuka partnera do dyskusji. Nie ocenia i nie moralizuje. Przedstawia obraz pewnej rzeczywistości i naciska na jej najbardziej bolesne miejsce. A jest nią toksyczna męskość, która konstytuuje Polskę od wieków. Tu się jest facetem wtedy kiedy inni faceci cię za takiego uznają. I tu się jest kimś tylko wtedy kiedy jest się kimś, z kim się można utożsamić. Kiedy nie – jest się zawsze „innym”. I „obcym”. To cena, jaką trzeba zapłacić, rodzaj haraczu. A ten płaci zawsze – najsłabszy w grupie. Bo Polska gościnna jest jedynie fasadowo. Chleb ma tylko dla „swoich”. Dla „innych” i „obcych”  ma – głównie sól. 

 

*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu CHLEB I SÓL na rynku polskim: Kino Świat

You may also like

CIVIL WAR
PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART

Skomentuj