18
lip
2019
170

KRÓL LEW

KRÓL LEW (The Lion King), Reż. Jon Favreau, Scen. Jeff Nathanson, Wyk. Chiwetel Ejiofor, John Oliver, Donald Glover, Beyonce, Alfre Woodard, James Earl Jones, Seth Rogen, Billy Eichner, USA, 2019

Po 25 latach od powstania jednej z najbardziej uwielbianych, kultowych i co tu dużo gadać także dochodowych animacji z Disney’owskiego studia na ekrany kin trafia KRÓL LEW anno domini 2019. Dostajemy tę samą opowieść – tylko że “uszytą na miarę XXI wieku” – czyli WIZUALNIE OLŚNIEWAJĄCĄ! I jest to niewątpliwie jej największa zaleta. Bo też “nowego” Króla Lwa ogląda się wspaniale. Dalej porusza, dalej kręci łzę w oku i dalej bawi. I jest to w tym przypadku – w sumie – najważniejsze…

Czy znacie kogokolwiek kto nie widział Króla Lwa z roku 1994? Bo ja nie. A oglądałam go dokładnie w tym czasie, kiedy wszedł i na ekrany polskich kin. A byłam już wtedy dorosłą osobą, która za rok miała ukończyć studia… To znamienne, że do dzisiaj zapamiętałam jego fabułę, do dzisiaj pamiętam zarówno utwór “The circle of life”, jak i piosenkę “Hakuna Matata”. I do dziś pamiętam, że szlochałam na nim wzruszliwie, choć takiej “starej babie nie wypada”…

Moi rówieśnicy, którzy wtedy dzieci nie mieli, a i nie siedzieli maniacko w kinie co kilka dni tak jak ja – także prędzej czy później ten film poznali. Niektórzy – literalnie na pamięć. I też na nim wycierali załzawione oczy. Przy okazji pomagając się wysmarkać spłakanym po kokardę dziatkom.

Jakby nie patrzeć ta akurat produkcja ze studia Disneya, nagrodzona dwoma Oscarami, obłędnie dopracowana w detalach (każdy kto animacją się interesuje wie, że zanim film trafił na ekrany kin w roku 1994 – pracował nad nim ponad dwa lata olbrzymi zespół rysowników, którzy wpierw całe tygodnie spędzili w zoo by śledzić i szkicować każdy ruch zwierzęcych bohaterów opowieści) okazała się gigantycznym sukcesem – w tym finansowym. Król Lew zarobił ponad czterysta milionów dolarów! Co nie dziwi, z racji tego, że opowiada historię kulturowo najbardziej uniwersalną i archetypiczną z możliwych. Inspirowaną samym “Hamletem” Williama Szekspira.

*    *    *

Król Lew z roku 2019 opowiada dokładnie tę samą historię, co jego poprzednik sprzed ćwierćwiecza. I choć czytałam wiele negatywnych opinii na ten temat, zwłaszcza w amerykańskiej prasie branżowej, gdzie krytykowano brak jakichkolwiek istotnie ważnych zmian scenariuszowych wobec pierwowzoru – ja nie widzę w tym akurat fakcie – większego problemu. Po co grzebać przy historii, która jest doskonała dramaturgicznie, nośna i uniwersalna w emocjonalnym odbiorze?

Zatem fabuła i tego obrazu skupiona jest wokół losów młodego lwiątka Simby (Donald Glover/ Marcin Januszkiewicz) “dziedzica tronu” Lwiej Ziemi na afrykańskiej sawannie, która należy do jej władcy: mądrego, silnego i sprawiedliwego króla Mufasy (James Earl Jones / Wiktor Zborowski). Simba jest jedynym synem króla i królowej – jego pięknej, odważnej i mądrej żony Sarabi (Alfre Woodard / Danuta Stenka). I jego “oczkiem w głowie”. Ale także przedmiotem wielkiej troski. Stary król wie bowiem dobrze, że jego największym obowiązkiem jest w odpowiednim czasie i w odpowiedni sposób wpoić potomkowi zasady, które w przyszłości pozwolą mu także panować w sposób mądry i sprawiedliwy. I umieć obchodzić się właściwie z wielką odpowiedzialnością, jaką jest posiadana przez króla władza. Co jest nie lada wyzwaniem. A co w przypadku Simby nie jest zadaniem łatwym, bo synek choć niezwykle udany, jest także uparty, krnąbrny i nad wyraz samodzielny. I spieszno mu udowodnić zarówno ojcu jak i swej ulubionej towarzyszce zabaw Nali (Beyonce Knowles / Zofia Nowakowska) jaki to z niego jest “dzielny” i “dorosły” lew.

Jednakże największym zagrożeniem dla losów Simby okaże się być młodszy brata króla Mufasy: Skaza (Chiwetel Ejiofor / Artur Żmijewski), który go skrycie nienawidzi za to, że to on „zasiada na tronie”. Narodziny jego męskiego potomka oznaczają dla niego tylko jedno: utratę perspektywy przejęcia władzy już na zawsze.  Skaza obmyśla więc intrygę, w której Mufasa ginie. A on sam przejmuje panowanie na lwiej ziemi. Przy walnej pomocy stada wstrętnych hien. Młodziutki Simba po stracie ojca zostanie przez Skazę przekonany, że to on jest winien jego śmierci. I wpędzony w potworne poczucie winy, połączone z brakiem wiary w siebie. I oddali się z ziemi, w której królował jego ojciec. Błąkając się po bezkresnych połaciach afrykańskiej sawanny ledwo żywy Simba zostanie uratowany przez surykatkę Timona (Billy Eichner / Maciej Stuhr) oraz jego kumpla guźcca Pumbę (Seth Rogen / Michał Piela). I przez długie lata będzie żył wedle wpojonej im przez nich beztroskiej filozofii życiowej “Hakuna Matata” czyli “nie martw się”.

Do czasu, kiedy spotka się przez przypadek z dorosłą już Nalą, która opowie mu jak strasznym miejscem stało się królestwo lwiej ziemi pod panowaniem jego stryja Skazy. A którą powinien ratować jako jej prawowity władca. I dopóki nie zmierzy się ze swoimi demonami z przeszłości; nie pojmie znaczenia słów, które kiedyś wpajał mu ojciec. A przede wszystkim dopóki nie dotrze do niego, że nie da się odwrócić przeznaczenia i koła życia, które jest nam dane. W podjęciu decyzji o powrocie do Lwiej Ziemi i walce o tron z krwiożerczym stryjem pomogą mu wszechwiedząca małpa / szaman Rafii, duch jego ojca oraz Zazu – oddany mu od czasów dzieciństwa swego rodzaju “majordomus” i zaufany Mufasy (John Oliver /Piotr Polk) – ptak z rodziny dzioborożców.

*    *    *

Nie należę do osób, które – choć pasjonacko – zajmując się filmami skłonne są się dziwować temu, że gigant medialny jakim jest Disney postanowił po ponad dwóch dekadach od czasu powstania jednej z najbardziej kultowych animacji drugiej połowy XX wieku chcieć odciąć od jej sukcesu kolejne kupony. Kinematografia to przede wszystkim biznes. Wiem, artystyczne dusze to mierzi. Faktów jednakże nie zmienia. Bo ci co kiedyś byli chłopcami i dziewczynkami ściskającymi nerwowo jako parolatki rodzicielskie ręce przy oglądaniu Króla Lwa z roku 1994  – dziś mają sporo po 30-tce. I część z nich będzie z pewnością chciała pokazać ten film – tylko w nowej odsłonie i swoim pociechom. Money makes the world go round 😉

Jeśli idzie o moje zdanie – Jon Favreau – wcześniej reżyser fabularyzowanej wersji adaptacji “Księgi dżungli” Rudyarda Kiplinga w Królu Lwie nie pokazuje żadnych swoich nowych możliwości jako twórca. Gdybym chciała się czepiać – uczyniłabym z tego główny zarzut. Ale cóż poradzić, uważam, że nowy Król Lew się broni sam swoją opowieścią, a przede wszystkim tym, że jest zrobiony w najnowszej technologii, która wzniosła animację komputerową na poziom, o jakim jako dzieciak nawet nie marzyłam.

W tym miejscu – dygresja – chciałabym być dobrze zrozumiana! Wychowałam się na klasykach animacji wytwórni Walta Disneya. Tych sprzed II wojny światowej i zrobionych w latach 50-tych i 60-tych. Po dziś dzień uważam, że “Królewna śnieżka”; “Bambi”, i „101 dalmatyńczyków” to skończone arcydzieła. Arcydzieła czegoś co nazywa się ręcznym rzemiosłem.

Kocham animacje, którą zrobiła wyłącznie ludzka ręka. I nigdy kochać nie przestanę. Nie zmienia to faktu, że od dawna żadna animacja nie obywa się bez choćby minimalnej obróbki komputerowej.

Ale mamy koniec pierwszej dekady XXI wieku. I nie zmierzam histeryzować z powodu tego, że skoro programy komputerowe umożliwiają w fabułach na wszelkie tematy odtwarzać zjawiska, postaci, przedmioty, a nawet całe światy, kiedyś jedynie przez kogoś opisane. Oraz wszystko to, o czym się tylko twórcom zamarzy – że nie powinniśmy z tego korzystać. A już na pewno, że nie powinniśmy móc się z tego cieszyć, czy czerpać przyjemność – choćby czysto estetyczną.

Król Lew 2019 jest obrazem, w którym gigantyczny budżet wykorzystano do tego, byśmy dostali obraz Lwiej ziemi na afrykańskiej sawannie w niemalże tak autentycznym wymiarze jak to ma miejsce w absolutnie olśniewającym serialu dokumentalnym BBC “Planeta ziemia”. Co do zwierząt, które w animacji komputerowej “grają” niczym ludzcy aktorzy – sprawa robi się bardziej skomplikowana. Antropomorfizacja – to bardzo trudne zadanie. Zwierzęta udające ludzką mimikę – się do tej pory programom komputerowym nie udawały zanadto. W Królu Lwie także brakuje im co nieco do ideału. Ale kto mi odpowie na pytanie gdzie jest ten ideał? I co ma nim być?

Może ta symbolika i analogia nie jest najbardziej na miejscu, ale mnie jednak przyszła do głowy, więc się nią posłużę. Do momentu, w którym wygenerowana komputerowo postać będzie umiała “grać” na poziomie Meryl Streep – mnie osobiście nie jest spieszno (ykhm). Więc dajmy temu spokój…

Czołowe postaci z nowego Króla Lwa są według mnie wizualnie wspaniałe. Wyglądają na prawdę niemalże jak prawdziwe zwierzęta z afrykańskiej sawanny, co dla opowieści robi bardzo dużo. A to, że film w lwiej części 😉 opowiada o losach lwa – a ja się kocham w kotowatych i mam na ich punkcie kota – oglądanie tego jak wspaniale oddany został ruch ich ciał, gracja, siła i dostojność – stanowiło dla mnie dodatkową atrakcję.

Podsumowując: Król Lew z roku 2019 nie da Wam niczego nowego, jeśli chodzi o narrację, czego byście nie wiedzieli z jego wydania sprzed 25 lat. Jeśli jesteście ortodoksami animacji i malkontentami – możecie sobie ponarzekać, że olaboga, olaboga – ten sprzed ćwierćwiecza to był sztos i po co komu te całe “popłuczyny” po tym cudzie, jakim oryginał był.

Ale jeśli chcecie zobaczyć coś co znacie i lubicie – ale w nowej odsłonie. A na dodatek w odsłonie, która od strony technologii i doznań czysto wizualnych robi gigantyczne wrażenie – to będziecie usatysfakcjonowani.

Ja byłam. I dalej mnie wzruszało. Na korzyść w przypadku polskiej wersji Króla Lwa (na dodatek, co już od dawna jeśli chodzi o filmy z wytwórni Disneya na polskim rynku stanowi rzadkość) przemawia także i to, że można ten obraz obejrzeć zarówno w wersji dubbingowanej, jak i z napisami. Ja widziałam z dubbingiem. I jest on bardzo dobry. To samo tyczy się tłumaczenia dialogów. Niestety, muszę powiedzieć, że (czego bym się nie spodziewała) polska oprawa muzyczna pozostawia wiele do życzenia. W nowym Królu Lwie nasze rodzime odpowiedniki utworów skomponowanych przez Eltona Johna & Tima Rice‘a – a wykonywane w amerykańskim wydaniu w większości przez podkładających głos aktorów  wypadają bardzo mizernie. A szczególnie utwór “Miłość rośnie wokół nas” (czołowi polscy wokaliści muzyki pop) –  jest całkowicie niestrawny dla uszu. No, szkoda wielka. Na szczęście to nie musical. I całości nazbyt ta kwestia nie szkodzi. Bo to jedynie kilka minut 😉

Powiem wprost – szukałam czas dłuższy puenty dla tego tekstu. Aż mnie “olśniło”. Czasami nie ma co się silić na nie wiadomo jakie porównania, teorie i  szukać dziury w całym. Król Lew z tego roku jest tym samym królem lwem co dwadzieścia pięć lat temu – tylko w nowej, bajecznej wizualnie – cyfrowej odsłonie. Dla jednych to będzie zaleta. Dla innych wada. Jedni będą ciekawi. Inni nie.

I w zasadzie – de facto – sprowadza się do tego, że to czy będziecie chcieli nowego Króla Lwa obejrzeć – znajdziecie w zwiastunie. Mnie on zjednał już kilka miesięcy temu, kiedy tylko pojawił się w sieci. Bo ja kupiłam tę oszałamiającą wizualnie technologię w tym przypadku. Wiedząc, że opowieść jaką opowiada jest opowieścią, którą znam i moje serce czuje. A jak zawsze – jeśli idzie o kino – serce jest najważniejsze. 🙂

You may also like

CIVIL WAR
PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART

Skomentuj