LIST MIŁOSNY
Żyjemy w czasach banalizacji i trywializacji uczucia – piszę to z całą odpowiedzialnością za swe słowa – jakim jest MIŁOŚĆ. Sfetyszyzowana, stabloidowana, sprowadzona do wymiaru ikonek w aplikacjach smartfonów oraz marketingu rodem z supermarketu… Tak bowiem “kultura masowa” obrobiła byt dokonale niedoskonały i niemożliwy do jednoznacznego zdefiniowania.
Miłość, to – czym jest, czym może być i czym bywa – jej efemeryczny charakter, siła, natężenie, gigantyczna moc zmieszana z obezwładniającą niemocą jest TAJEMNICĄ. Nie chcąc popadać w banał, do którego już niedaleko, jeśli rozwinę te grafomańskie pisanki… pragnę jedynie podzielić się z wami pewnym filmikiem. Tenże bowiem zrobił na mnie wrażenie, urzekł od pierwszego obejrzenia, schwycił za serce i zmusił do refleksji.
Czy dostaliście kiedykolwiek list miłosny? Ba, choćby karteczkę, choć kilka nabazgranych niedbałym pismem zdań? Czy kiedykolwiek otwieraliście kopertę ze słowami miłości od kogoś, z kim łączy(ło) was miłosne uczucie – nieważne jak długo, ważne, że dojmujące w danej mu istotności?
Nie da się opisać tego uczucia. Nie da się wyrazić tych wszystkich podświadomych lub nawet nie uświadomianych emocji, które wywołuje u odbiorcy LIST MIŁOSNY. I nie da się tych doznań zamienić na żadne inne. To zawsze jest bowiem kompilacja – całkowicie jednostkowa i unikalna. Tak samo jak to, czym słowa miłości są dla adresata. To jedyny taki list, w którym nie liczy się ani bogate słownictwo, ani erudycja, ani cokolwiek innego, co przy „pisaniu” jako takim jest istotne. Bowiem list miłosny wyraża to – czego – paradoksalnie – wyrazić inaczej się nie da.
Dlatego też zachwyt mój wzbudził filmik, w którym, odwołując się do ikonicznych skojarzeń i symboliki, jaką stanowi Paryż jako “miasto zakochanych”, wraz ze scenografią i wysmakowaną konwencją “vintage” Clémence Poesy przypomina fenomen tego zjawiska!
Aktorka i modelka (obecnie także „twarz” zapachu Chloé): prześliczna, urocza młoda Francuzka (rocznik 1982), kojarzona jest głównie z ról w międzynarodowych produkcjach – którą zapoczątkowało ”Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” Martina McDonagha, potem mini rólka w świetnym “127 godzin” Danny’ego Boyle’a, a przede wszystkim z trzech części cyklu przygód o Harrym Potterze (“Harry Potter i czara ognia”, “Harry Potter – insygnia śmierci część I oraz II).
Clémence czyta list poety Paula Éluarda, z 1936 roku, napisany do jego pierwszej żony Gali – tej samej, która niedługo potem została partnerką, muzą i najważniejszą kobietą życia Salvadora Dali. Éluard, wychowany na wybitnych poprzednikach: Rimbaud, Apollinaire i Baudelaire – sam stał się jednym z najwspanialszych poetów i twórcą wysublimowanej liryki miłosnej.
Czy jest jakaś puenta dla tego tekstu? Może jedynie taka, że konwencjonalnie usankcjonowane wyrażenie uczuć w postaci wyświechtanego frazesu „kocham Cię” – nie przeszło jeszcze nigdy do historii i nie zapisało się na trwałe w pamięci.„…Powiedziałeś mi: Kiedy do mnie piszesz, Nie wystukuj wszystkiego na maszynie, Dopisz jedną linię własną ręką, Kilka słów, doprawdy nic wielkiego - Tak tak tak tak tak tak tak tak tak tak tak…” *
A list miłosny – tak! Nawet, jeśli jest to jedynie pamięć jednostkowa. I tego akurat jestem pewna (jak niewielu rzeczy w życiu). Ludzie i nasze wobec nich namiętne uczucia „przepadają”, blakną, odchodzą. List miłosny, zaś, czasami odczytany po wielu latach – kiedy „wszystko już zostało zapomniane i zagrzebane” – ma moc wehikułu czasu. Znacie jakiś podobny fenomen?
* z wiersza Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej “Pocałunki”