MY ALPHABET – czyli złoty pomysł Louis Vuitton
O żesz! Jaka ta reklama jest WSPANIAŁA! I nie chodzi wcale o fakt, że dotyczy akcesoriów wielce szacownego i luksusowego domu mody Louis Vuitton, chodzi rzecz jasna o pomysł.
A tenże pomysł kreatywny na reklamę biżuterii sygnowanej LV uważam za absolutnie rewelacyjny.
Biżuteryjny alfabet to bowiem ani nic nowego, ani odkrywczego. Właściwie banał. Prawie wszystkie marki od tanich do najdroższych takowym dysponują. W końcu jest to najbardziej prosta sprawa, tak jeśli idzie o rzemiosło – czyli jubilerski fach, jak i o “sprzedawalność” – to bardzo popularny wśród kobiet motyw zdobniczy.
Jeśli weźmie się to pod uwagę, to udana reklama wydaje się być zadaniem dość karkołomnym. A jednak – jak się okazuje – nie dla LV.
Alfabet Vuitton’a oparty jest w całości na utworze Amandy Lear, pt. My Alphabet. Wykonywanym przez nią w latach 70-tych zeszłego stulecia (to ukłon w stronę epoki, która obecnie święci triumfalny come back w modzie). To, co czyni z tej popowej, prostej jak paczka gwoździ aranżacji coś frapującego – to tekst. Jest nie tylko że bezpretensjonalny i dowcipny, ale przede wszystkim bardzo osobisty. Dlatego słucha się go z zaciekawieniem.
Zresztą, co by nie gadać – nie tylko tekst, śpiewany rozpoznawalnym wszędzie, charakterystycznym głosem Amandy Lear ma tu znaczenie, ale przede wszystkim – ona sama. Bo to postać kultowa!
Legenda śmietanki towarzyskiej lat 60-tych. Królowa disco lat 70-tych i 80-tych. Artystka – tajemnica. Nikt (oprócz jej samej) nie wie nawet tego, kiedy dokładnie ani gdzie się urodziła. Bo przez całe życie podawała rozbieżne daty oraz miejsca, w których przyszła na świat. Oraz bardzo różną narodowość rodziców. Jedyne, co jest pewne, to fakt, że Amanda urodziła się w Azji. Prawdopodobnie w którejś z kolonii francuskich lub brytyjskich.
To, co o niej wiadomo wystarcza jednak, by czynić z niej postać absolutnie jedyną i niepowtarzalną.
Nazwisko Lear – Amanda – uzyskała dzięki pierwszemu mężowi, który jak twierdzą złośliwcy potrzebny był jej jedynie po to, by razem z nim w pakiecie zaoferować brytyjskie obywatelstwo.
Studia w Paryżu na Akademii Sztuk Pięknych oraz w słynnej Saint Martin’s School of Art w Londynie porzuciła dość szybko. Wciągnął ją świat mody, czemu trudno się dziwić, przy jej urodzie i 178 centymetrach wzrostu. W modelingu zrobiła karierę raz – dwa. Tym bardziej spektakularną, że pracowała dla Paco Rabanne, który wtedy startował jako świeże, bardzo obiecujące nazwisko. Uchodził za projektanta o nowatorskich pomysłach.
Do muzyki, a głównie muzyków – Amandę ciągnęło od wczesnej młodości. Choć nigdy nie stała się tak sławna jak Bianca Jagger lub Marianne Faithfull – była postacią znaną wśród tzw. groupies chłopaków z The Rolling Stones. I to właśnie przez Briana Jonesa, w jednym z nocnych klubów paryskich poznała wybitnego malarza – surrealistę i ekscentryka – Salvadora Dali. Ten “enfant terrible” świata sztuki na widok Lear dosłownie oszalał. 40 lat starszy od Amandy – Salvador ujrzał w niej „bratnią duszę”, ona zaś nazwała trwającą przez prawie dwie dekady przyjaźń z malarzem “duchowym małżeństwem”. Została jego muzą, powiernicą, a także protegowaną. Niektórzy twierdzą, że to właśnie on był kreatorem zjawiska kulturowego, jakim się z czasem stała.
W świadomości publicznej zaistniała jednak dopiero w roku 1973, kiedy to ukazał się album legendarnego zespołu Roxy Music pt. For your Pleasure. Amanda była wtedy dziewczyną Bryana Ferry, więc zapozowała na okładkę płyty z tym większą radością. Płyty – która okazała się być gigantycznym sukcesem i na zawsze zapisała się w historii muzyki.
Jej kariera modelki trwała wtedy już dekadę i powoli zaczynała ją nie tylko nudzić, ale męczyć. Świat fashion okazał się być – jak na jej ambicje i potrzeby – rozczarowująco konserwatywny. Oferował zdecydowanie zbyt mało twórczej swobody.
Inspiracji do tego by zostać piosenkarką miał jej w roku 1974 dostarczyć kolejny wybitny mężczyzna i muzyk: sam David Bowie. Jej ówczesny kochanek, który twierdził, że jako modelka marnuje talent i sceniczne możliwości.
Pierwszą płytę Amanda Lear wydała w roku 1977.
W tym samym czasie pojawiać się zaczęły pierwsze plotki na temat tego, że jest osobą transseksualną.
Choć artystka nigdy ich nie potwierdziła, ba, wręcz im zaprzeczała przy każdej okazji, kiedy próbowano jej udowodnić, że przeszła operację zmiany płci.
W jednym z wywiadów, stwierdziła kiedyś, że plotek na ten temat nie dementowała długo z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że uparcie powtarzane przynosiły jej rozgłos, którego potrzebowała dla swojej kariery muzycznej. Był to swego rodzaju darmowy PR, który poradzić jej miał sam Dali. Czasami jednakże mówiła, że autorem tej plotki był Bowie, a kiedy indziej, że był to jej własny pomysł.
Jak było naprawdę – rzecz jasna nie wiadomo do tej pory. Jednakże trzeba pamiętać o tym, że historia zatoczyła koło, bo w epoce glam – rocka, we wczesnych lat 70-tych – seksualna dwuznaczność była cechą bardzo modną i atrakcyjną. Wykorzystywali ją i bawili się nią z powodzeniem muzycy – mężczyźni. Wśród kobiet – Amanda Lear była praktycznie jedyną, którą ją po prostu uosabiała. Ze swoim niskim, zmysłowym tembrem głosu, długimi nogami i kocią gracją była nieodparcie hipnotyzująca. Ultra kobieca, choć z pierwiastkiem nieoczywistej męskości. Stanowiła symbol tajemnicy oraz metaforę tego, co zwiemy potocznie tzw. Innym.
Odniosła gigantyczny sukces, bo swoją seksualność i seksapil Lear wykorzystać postanowiła na sposób campowy.
Reklama „LV and Me” Luois Vuitton pięknie łączy wizerunek Amandy Lear w zbiorowej świadomości – jako ikony glam popu sprzed lat – z „dzisiaj”. Dyskurs społeczny wciąż żywo interesuje się nie tylko tzw. gender, ale także analizuje permanentne zmiany mentalne, jakie zachodzą w postrzeganiu atrybutów przypisanych kobiecości i męskości. Pytania o to, co jest, a co nie jest ich wyznacznikiem wciąż są bardzo aktualne.
A Amanda Lear zawsze była ponad tymi pytaniami. A to dzięki temu, że rozumiała świetnie, że nie one stanowią klucz do sukcesu. Tylko ich indywidualna, wzbudzająca pożądanie realizacja. Ona wiedziała, że każdy z nas ma swój alfabet. Atrakcyjnym może go uczynić jedynie to, gdy składać się będzie z nieoczywistych skojarzeń i odpowiedzi.