10
wrz
2017
40

THE SQUARE

THE SQUARE (The Square). Reż. & Scen. Ruben Östlund, Wyk. Claes Bang, Elisabeth Moss, Dominic West, Terry Notary, Dania/Francja/Niemcy/Szwecja, 2017

Na najnowszy obraz Östlunda (reżysera świetnego “Turysty”) – czekałam więcej niż bardzo. I nie zawiodłam się. Nie dziwi mnie w ogóle, że Złotą Palmę w Cannes przyznało mu jury, w którego składzie znajdował się Paulo Sorrentino! Bo THE SQUARE – choć jest po skandynawsku dużo chłodniejsze i pozbawione empatii i sympatii w stosunku do reprezentantów kultury współczesnej, zachodniej, bogatej i fasadowej cywilizacji, niż to zobrazowane przez twórcę “Wielkiego Piękna”, niemniej – tak samo – obaj artyści lubują się poruszać w tych samych rejestrach, które nazwałabym gogolowskimi: “z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”…

Jeśli miałabym użyć jakiejś metafory, która oddaje mój emocjonalny stosunek do THE SQUARE to byłaby ona taka: to film, w którym każdy syty, bogaty, ustosunkowany, napełniony narcystycznym auto-zadowoleniem obywatel “lepszego (zachodniego) świata” – może zobaczyć siebie jak w odbiciu stłuczonej wystawy luksusowego butiku. W takiej szybie nie znajdzie już swego cacy-lali ślicznego obrazka, podziwianego z pomrukiem zadowolenia każdego poranka, tylko jego pokawałkowane fragmenty, miejscami bardzo brzydkie i niekomfortowe do oglądania.

Dlatego The Square jest takim obrazem, który moją miarą mierząc – powinno się obejrzeć. Bo stłuczenie lustra bywa bardzo inspirującym doświadczeniem. A niekiedy wręcz – koniecznym do tego, by “przejrzeć na oczy”…

The_Square_Plakat

Christian (Claes Bang) jest dyrektorem artystycznym prestiżowego muzeum sztuki nowoczesnej w Sztokholmie. Placówka ta – pod jego opieką merytoryczną – to miejsce, w którym sztuka ma służyć przekazywaniu “uniwersalnych, wielkich i ważnych idei”. Lub – jak można by – złośliwie powiedzieć – miejsce, gdzie w dużej mierze uniwersalne, wielkie i ważne idee są dopisywane do czegoś, co jej twórcy i mecenasi nazywają sztuką…Zasadnicze pytanie, jakie zatem stawia Östlund to takie: “czy nowoczesna sztuka to sztuka, czy też jedynie marketingowa hucpa obliczona na zrobienie efektu”?

Czy jestem w tym miejscu wredna? A i owszem. Usprawiedliwiam się tym, że moim zdaniem taki był zamysł reżysera – który w jednej z pierwszych scen swego najnowszego obrazu pokazuje nam akt zwalania z cokołu wiekowego pomnika z brązu, który pod rzeczonym, pięknym, starym, klasycystycznym budynkiem, obecnie mieszczącym w sobie “Muzeum Sztuki nowoczesnej” – zastępuje coś, co się nazywa “The Square”. A co jest podświetlonym kwadratem z kostki brukowej, samym w sobie artystycznie i wizualnie kompletnie banalnym, żeby nie powiedzieć – nijakim – a który ma wyrażać, metaforyzować i symbolizować, zgodnie z zamierzeniem artystki “przestrzeń wzajemnego zaufania i tolerancji”.

Ykhm…

Mój personalny stosunek do tego typu sztuki jest – pardon za weredyzm – jednoznacznie cyniczny. Gdyby nie objaśnienie, że tak mam czytać tego typu “dzieło” – nie sądzę – bym sama z siebie wpadła na tę jakże doniosłą interpretację…

the-circle

Czy was to bawi? Mnie bardzo. Acz nie śmiechem radosnym i sympatycznym. To śmiech gorzki, ironiczny, twardy i smutny. Tak samo, jak to wszystko, co Östlund pokazuje nam w swoim obrazie, a co dotyczy tego właśnie, czym jest obecnie marketing, który zmusza ludzi zajmujących się sprawami tak ulotnymi i delikatnymi jak “przekaz artystyczny” do uprawiania PR-owej hucpy, gonienia za lajkami w mediach społecznościowych, a finalnie do poczucia, że wszyscy znaleźliśmy się w świecie, w którym sztuka jest traktowana tak samo jak każdy inny produkt – może być – jak nie przymierzając – papier toaletowy. Ma się tak samo sprzedawać i być tak samo często używana. Czyli nie ważne dlaczego, jak, dla kogo i po co. Ważne żeby była szeroko dostępna. Nie mogę się oprzeć pokusie napisania tego zdania, a propos jednego z kluczowych wątków pracy Christiana jako kuratora najnowszej wystawy muzeum, którego artystycznymi działaniami kieruje. Finalna “praca” dwóch “nowocześnie myślących” młodzieniaszków z agencji PR, którą zatrudnił, a której zadaniem jest te właśnie, najnowszą wystawę zatytułowaną “The Square” wypromować w mediach społecznościowych przypomina jako żywo pewien znamiennie przerażający przypadek totalnej ignorancji i arogancji z polskiej sceny marketingowej: kampanię w social media dla pewnej marki napoju energetycznego…

Christian – jako główny bohater The Square to postać mężczyzny, którego osobiście nie lubię. Nie lubię zresztą nikogo w tym filmie. I na tym – moim zdaniem – w dużej mierze – polega siła obrazu Östlunda. Choć, na szczerusia wam się przyznaję – wolałbym żeby było inaczej. Bo jak każdy (?) widz – lubię mieć poczucie, że mogę się z kimś utożsamić, znaleźć w danym obrazie filmowym jakiś punkt zaczepienia, coś, kogoś, z kim mi po drodze, kto mnie wzrusza, kto mi jest emocjonalnie bliski. A tu nic. Tylko to zbite lustro. Ten obraz świata, przed którym uciekam. Zwierciadło rzeczywistości, którą wypieram. Bo powoduje dyskomfort i dysonans.

Jest w The Square coś takiego, co emocjonalnie kłuje. Wiecie o co mi chodzi? O to uczucie, że jest mi niby dobrze (bo film bardzo wyśmienity) ale w sumie – jednak dość nieprzyjemnie. Są sceny zabawne, żeby nie powiedzieć – przekomiczne, są błyskotliwe dialogi, są momenty do poważnej refleksji, ale… cały czas wraca to poczucie, że Östlund bardzo chce bym z jego filmem miała kłopot natury psychicznej. Żebym cały czas czuła się wytrącana – jak to się mówi w żargonie pop-psychologicznym – z “mojej strefy komfortu”.

The Square jest kąśliwe, a miejscami nawet jadowite w portretowaniu ludzkiej pychy i arogancji. Przekłuwa nadmuchane niczym balon ego wszystkich wielce zachwyconych z siebie Christianów tego świata dokładnie wtedy, kiedy się tego najmniej spodziewają. Choć życie głównego bohatera – jemu samemu – wydaje się być takim, które tego “czegoś” powinno być pozbawione. Jest przystojny, wykształcony, zamożny, miły, sympatyczny, kulturalny, elokwentny, ma świetną pracę w miejscu, które buduje jego status społeczny, itp., itd. Wszystkie swoje role, wedle swego mniemania – wypełnia w życiu więcej niż dobrze. Jako przedstawiciel establishmentu, kurator placówki artystycznej, przełożony, rozwiedziony ojciec dwóch córek, obywatel, sąsiad… Wszystko jest z nim OK. Na wszystko ma odpowiednie słowo i reakcje. Do czasu… Do czasu, kiedy nie okaże się, że w każdym z tych wymiarów jest li i jedynie elegancko wyglądającą atrapą.

Nie potrafi sprostać niczemu, co stawia go przed “zbitym lustrem” – czyli przed nowym doświadczaniem siebie samego, w sytuacjach, które wytrącają go jako człowieka z jego auto-zadowolonych kolein. Nie sprawdza się ani w świecie sztuki, który nagle kazał mu się zmierzyć z czymś, co traktował z pełną dezynwolturą jako kolejne zadanie “do odfajkowania” i do czego – a co wyłazi w kolejnych odsłonach – nie przyłożył się zanadto, bo był zbyt zafrapowany “końcem swego nosa”. Przydarzyła mu się rzecz nieprzyjemna, choć banalna: został okradziony z portfela i smartfona. Dla Christiana, de facto, nie jest to wielki problem. Jest bogaty. Mieszka świetnie, jeździ samochodem, który kosztuje fortunę (Tesla). Ale w jego przypadku – okazuje się być to czymś, co traktuje jako jakiś rodzaj “ataku osobistego” – zamach na jego “ja”. Jego narcystyczne ego nie jest w stanie znieść faktu, że obrobiła go grupa kieszonkowców, w najbardziej banalnym numerze świata. Bo przecież on – zajmujący się sztuką (wizerunek społeczny) i swoim auto-zadowoleniem (wizerunek prywatny – codziennie pielęgnowany w lustrze w domu) – świat postrzega jako coś, w czym takie zdarzenie nie ma prawa mieć miejsca. Przecież on jest OK. Zawsze. Jest nawet tak super OK, że wrzuci czasami żebrzącym na ulicy parę groszy do kubeczka…

Nie sprawdza się jako obywatel kraju, w którym żyje. Bo nie pojmuje złożoności społeczeństwa go otaczającego. A w którym oprócz jego i jemu podobnych są także bezdomni, emigranci, ludzie biedni i sfrustrowani nędznym bytowaniem. I dla których on – ze swym urokliwym uśmiechem, pełnym portfelem, eleganckimi garniturami i gładkim zdaniami “o niczym” – jest często przedstawicielem tej warstwy, której nie należy się szacunek i podziw, ale która rodzi swego rodzaju złość i agresję.

The_Square.1

Ani jako mężczyzna. W fenomenalnie sportretowanym przez Östlunda epizodycznym spotkaniu z zafascynowaną nim dziennikarką Anne (w tej roli – jedna z najzdolniejszych, współczesnych aktorek amerykańskich: Elisabeth Moss) – okazuje się być jedynie emanacją współczesnego dupka. Nic nie obiecywał. Korzysta z życia jak każdy. Seks to tylko seks. Nie róbmy z tego problemu. Czy na prawdę konieczne jest pamiętanie czyjegoś imienia po “one night stand”?

To wszystko, co dotyczy głównego bohatera The Square – Östlund miksuje bardzo sprawnie z drobnymi pozornie – wobec wątku głównego bohatera – mikro portretami pozostałych, jemu podobnych osób. Pokazuje nam świat, w którym żyją ludzie uprzywilejowani społecznie, zawodowo i finansowo – kontrastując ich z tym wszystkim, czego Christian i tacy jak on – reprezentanci “banki mydlanej” w jakiej żyją – nie nauczyli się traktować inaczej niż z chłodnym dystansem, wymuszonym uśmiechem, pozorami grzeczności i tolerancji – które tłumią jedynie lęk przed tym, że świat, którego nie znają i z którym de facto nie chcą mieć do czynienia – mógłby stać się ich udziałem. Być realną częścią ich życia.

Dla mnie The Square opowiada właśnie o tym, używając Christiana – jako głównego bohatera niczym narzędzia – do wyśmiania absurdu świata ludzi, których reprezentuje. Christian jest reprezentantem pewnego typu mężczyzny z tzw. elity społecznej dzisiejszej, współczesnej, zachodniej cywilizacji, jak i metaforą niej samej. Grzeczny, miły i układny. Elegancko ważący słowa. Pozbawiony agresji. Tolerancyjny. Spokojny i racjonalny. Wydawałoby się “wzorcowy”. Do czasu, kiedy to ten sam świat, w którym żyje nie każe mu się obejrzeć w zbitym lustrze. W którym widać bardzo wyraźnie, że to ktoś, kto jest kwintesencją PR-owego wizerunku tego świata. I praktycznie niczym więcej. Bo to ktoś, kogo obchodzi na świecie najbardziej – jedynie on sam.

Już samo to, że osią centralną fabuły Östlund uczynił sztukę nowoczesną jest dla mnie symboliczne. Sztukę, która – jakże często potrzebuje lub wręcz musi – by być za sztukę uważana – wymyślać sposoby na to, by ją „zauważyć”, wydawać krocie na PR, marketing, promocje, wykoncypowane sposoby komunikacji z potencjalnym widzem – bo jest pusta. Tak jak jedna z wystaw w muzeum, którym kieruje Christian, gdzie jedną z ekspozycji stanowi kilkanaście kopczyków z kamieni, ułożonych równolegle w pustej sali. Dodano do nich neon z napisem “You have nothing”.

Ykhm…

The_Square_3Scena, w której Christian dowiaduje się od przerażonej pracownicy, mającej za zadanie pilnować wystawy, jak to ma miejsce w muzeach, siedząc na małym krzesełku w sali, gdzie jest eksponowana – że tzw. serwis sprzątający – niechcący uszkodził “dzieło”, czyli utrącił kilka kamyczków z kopczyków i jego reakcja na to – jest jedną z tych, które mnie rozwaliły. Musiałam się bardzo hamować, żeby nie ryknąć śmiechem na cały głos w sali kinowej…

Niezwykle inteligentna zabawa, jaką w The Square – filmie z gatunku “czarna komedia” – funduje nam Ruben Östlund – nie sprawia radości. To śmiech cynika. I kogoś, kto chyba jest nieco zniesmaczony tym wszystkim, o czym mówi… Ale to może – moja nadinterpretacja(?).

I choć wolę, jak o tych kwestiach rozprawia Sorrentino (może dlatego, że moje serce jest jednak dużo bardziej południowo-europejskie) – to jednak chylę czoła przed północną, chłodną wiwisekcją świata zachodniej cywilizacji namalowaną przez Östlunda.

“The Square” – przestrzeń tolerancji i zrozumienia – jako suchy, artystyczny koncept – nigdy moim zdaniem nie ma szans zadziałać. To tylko idea, która używana bez serca, wkładu własnych emocji, identyfikacji, zrozumienia tego, czemu ma służyć i szczerych, osobistych chęci – by stał się czymś więcej niż intelektualno-artystycznym wydarzeniem, którym będzie się można pochwalić – jest wydmuszką. Ale życie i świat, w którym wszyscy żyjemy – nie jest o konceptualizacji idei. Koncepcje, w które się nie wierzy, które nie są czymś, z czym się prawdziwie, dogłębnie identyfikujemy, którym nie umiemy sprostać na co dzień, w naszym własnym życiu – pozostają jedynie kostką brukową wyciętą w kształt kwadratu. Czymś, co można jedynie dobrze lub źle – „opakować i sprzedać”. Wytrzeć sobie nimi gębę. Użyć jako frazesu. I tym samym stają się pytaniem: czy świat ludzi, których reprezentuje Christian to rzeczywiście świat tolerancji i zrozumienia, czy też jedynie hucpiarski marketing?

You may also like

CIVIL WAR
PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART