4
lut
2020
31

ELLA FITZGERALD. Just One of Those Things

ELLA FITZGERALD. Just One of those Things. (Ella Fitzgerald. Just One of those things). Reż. Leslie Woodhead; Wyst. Ray Brown, Patti Austin, Tonny Bennett, Jamie Cullum, Itzhak Perlman, André Previn, USA, 2019

ELLA FITZGERALD. Ikona. Legenda. Cesarzowa jazzuNa ekrany polskich kin trafił właśnie film dokumentalny jej poświęcony: Ella Fitzgerald. Just One of those things.

Polecam go Wam z całego serca, nie tylko dlatego, że wybitna artystka miała życie zaiste “większe niż życie”. Ale przede wszystkim dlatego, że archiwalnych – jedynych, niepowtarzalnych interpretacji utworów jazzowych – w jej mistrzowskich wykonaniach, śpiewanych głosem – którego nie da się nie wielbić – jest w nim naprawdę dużo.

 

 

Zanim przejdę do recenzji filmu Ella Fitzgerald. Just One of those things – będzie krótki wstęp natury osobistej. Jako wielbicielka Jazzu stanowię przypadek dość specyficzny. Kocham muzykę jazzową wybiórczo. Nie każdy odłam jazzu jaki powstał od czasów jego zarania jako gatunku muzycznego – mnie jednakowo “kręci”. Niektóre nurty jazzu i  wykonawców ubóstwiam, innych nie znoszę. I uważam się za osobę, która – de facto – na muzyce jazzowej się nie zna. Niemniej jedno jest pewne. Na klasycznym jazzie, czyli tzw. standardach jazzowych się wychowałam. Moi rodzice je kochali. I mieli w domu dość pokaźną kolekcję płyt winylowych (przywilej posiadania bliskiej rodziny w USA i na tzw. zachodzie ;-)…

Już jako kilkuletnia dziewczynka nasiąkałam zatem wykonaniami orkiestry Duke’a Ellington’a i Count’a Basie. Patrzyłam jak rodzicom śmieją się oczy do tego co wyczyniał trębacz Louis Armstrong. Wzruszałam się do łez przy Franku Sinatrze. A nazwiska takie jak: Cole Porter, bracia Gershwin, Irving Berlin – były w moim rodzinnym domu odmieniane przez wszystkie przypadki w niekończących się peanach nad ich wybitnością.

Imię i nazwisko: Ella Fitzgerald padało zawsze podawane głosem pełnym nabożnej czci!

*   *   *

Obraz Ella Fitzgerald. Just One of those things wyreżyserował Leslie Woodhead, uznany, brytyjski twórca filmów dokumentalnych. A wyprodukowali: Reggie Nadelson oraz Peter Worsley – specjalizujący się w dokumentach muzycznych, m.in „Miles Davis. Birth of The Cool”; „Count Basie: Through His Own Eyes”; „Joe Cocker: Mad Dog With Soul”.

I trzeba im oddać, że film poświęcony Elli Fitzgerald jest bardzo rzetelnie przygotowaną i udokumentowaną kroniką dziejów legendy jazzu. Znajdziecie w tym obrazie szereg archiwalnych zdjęć (z lat 30-tych i 40-tych zeszłego stulecia), nieznane szerokiej publiczności i nie publikowane dotąd udzielone przez nią wywiady, fragmenty najważniejszych koncertów artystki. Opowiadać będą o niej także inni, uznani ludzie sceny, dla których stanowiła zawsze niedościgniony wzór i inspirację. Między innymi Tony Bennett, czy Jamie Cullum.

Dokument poświęcony Elli Fitzgerald jest – jak wspominałam we wstępie – bardzo porządnie zrobionym filmem. Z mojej perspektywy – formalnie bez zarzutu. Ale też – muszę to zaznaczyć – takim, który będzie szczególnie interesujący dla tych, którym życie i przebieg twórczości Cesarzowej Jazzu – mówi niewiele. Pasjonaci jazzu, wielbiciele Elli Fitzgerald, nie wspominając o tych, którzy się na historii wykonawców i muzyków jazzowych (pasjonacko lub zawodowo) znają – nie dowiedzą się z niego nic zaskakującego. Ani odkrywczego.

Nie jest to “czepialstwo”. Osobiście uważam, że to wspaniale, że ten film dokumentalny jej poświęcony w ogóle powstał. Niemniej (tak samo osobiście) sądzę, że byłoby jeszcze lepiej gdyby powstała fabularna wersja życia genialnej Elli. Czyli tzw. biopic 🙂

Cesarzowej jazzu należy się moim zdaniem opowieść, która porwie tłumy. A jak wszyscy wiemy, choćby po filmie “Queen” dzisiejsza technologia umożliwia bardzo sprawne włączenie głosu nieżyjącej, wybitnej postaci muzycznej do obecnie realizowanych fabuł…

Ale – zostawmy ten (marzycielski, so far 😉 wątek… Wróćmy do dokumentu Ella Fitzgerald. Just One of those things.

A obraz ten prowadzi nas chronologicznie przez najważniejsze wydarzenia z życia zawodowego wybitnej artystki, opowiadając o niej także co nieco od strony prywatnej. Czarnoskórej dziewczynki, która urodziła się w 1917 roku w rodzinie skrajnie biednej i bardzo daleko odbiegającej od pojęcia “dobra”. Która była dzieckiem ulicy. I we wczesnej młodości literalnie cierpiała głód. A wszystko, co najważniejsze w jej karierze, zaczęło się od wygranej w lokalnym konkursie śpiewu, w dzielnicy “Czarnej biedoty”, z którą w tamtych czasach nie liczył się nikt z Białych… I która przez całe życie nie uwolniła się od poczucia, że to, iż w ogóle zauważono i doceniono jej głos (wyobrażacie sobie???) – było czymś najwspanialszym – co mogło ją spotkać!

To znamienne – tu moja dygresja osobista, przed którą powstrzymać się nie mogę – jak bardzo wiek XXI od XX różni się i pod tym względem. Zanim przemysł rozrywkowy stał się machiną, która kreuje gwiazdy “z niczego” – jakże często życiorysy wielkich poprzedniego stulecia pokazują nam, że genialnie uzdolnieni ludzie byli, wciąż, nawet po latach poniekąd “zdumieni” swoim wielkim sukcesem (szloch). Podczas gdy obecnie – bardzo mierne postaci z branży muzycznej – są zaskoczone tym, że nikt nie kwapi się do obwołania ich ikonami i legendami w rok od “spektakularnego debiutu”…

Kariera Elli Fitzgerald (a która trwała ponad pół wieku!) zaczęła się rozkręcać gdy miała jedynie 17 lat. I bardzo szybko stało się dla wszystkich jasne, że jest ponadprzeciętnie uzdolniona. Ba! Wybitna wręcz! Niewątpliwie na przebieg jej sukcesu medialnego miało wpływ nawiązanie współpracy z legendarnym producentem muzycznym: Norman’em Granz’em – założycielem między innymi słynnej wytwórni płytowej “Verve”. Ale Ella Fitzgerald – do wszystkiego doszła głównie sama! Szanuję obraz Ella Fitzgerald. Just One of those things za to, że podkreśla nie tylko to jak genialnie uzdolniona była Pierwsza Dama Jazzu (jak ją potem nazwano), ale także i to, że była niezwykle skromna, a przede wszystkim piekielnie pracowita i ambitna. Wyjątkowo kreatywna. Nigdy nie osiadła na laurach. Nawet wtedy, kiedy mogła z powodzeniem odcinać jedynie kupony od sławy. I nie robić – literalnie – nic! Dla mnie jest przykładem twórczyni, kobiety, której oddaje hołd także z tego powodu. Od kiedy zadebiutowała na obecnie kultowej scenie teatru “Apollo” w nowojorskim Harlemie w roku 1934 – dosłownie – zawojowała świat. Nigdy nie “gwiazdorząc”, przez całe życie pozostając kimś, dla kogo muzyka jazzowa – zrodzona z Afroamarykańskich korzeni – była najważniejszą rzeczą na świecie.

To, zresztą, dla fenomenu Elli Fitzgerald znamienne – że odkąd zawodowo zajęła się śpiewaniem – wzbudzała jedynie zachwyt, podziw i szacunek wśród wszystkich sław, z jakimi nawiązała współpracę. A były to same legendy: Chick Webb, Oscar Peterson, Dizzy Gillespie, Louis Armstrong, Duke Ellington.

Nic dziwnego, że kochali ją wszyscy. Uwielbiali nie tylko inni muzycy i kompozytorzy, ale także największe sławy i gwiazdy czasów, w których uzyskała status wybitnej wokalistki – w tym sama Marylin Monroe. Która publicznie sprzeciwiała się temu, że Ella Fitzgerald jest kimś, kto w czasach segregacji rasowej w USA nie może funkcjonować na zasadach przynależnych Białym…

Sama Ella Fitzgerald, zresztą, już jako dojrzała kobieta stała się aktywistką. I zrobiła sporo w sprawie nie tylko zniesienia segregacji rasowej, ale dla całego ruchu praw cywilnych Afroamerykanów w USA!

Co do filmu: Ella Fitzgerald. Just One of those things. Jego tytuł traktuję jako symboliczny. Bo rozumiem, że z zamysłem zespolone zostało jej legendarne nazwisko z ikonicznym utworem Cole’a Portera pod tytułem “Just one of those things”, który wykonywała.

To bowiem jej interpretacje utworów napisanych przez największych XX wiecznych amerykańskich kompozytorów (znane jako “American Songs Book”) przyniosły jej największy rozgłos. I globalną sławę.

Wszyscy na świecie – jesteśmy jej dłużnikami! Gdyby nie ona “Dream a little dream of me”; “Cheek to cheek”; “I don’t mean a thing (If it Ain’t Got that swing”). I wiele innych absolutnie kultowych utworów – nie byłoby kochanymi i wielbionymi na całym globie…

Tzw. suche fakty dotyczące nagród i splendorów wagi państwowej (między innymi: Medal Wolności – wyjątkowe wyróżnienie, którym odznacza sam Prezydent USA, National Medal of Art, na doktoratach honoris causa dwóch najbardziej prestiżowych uczelni wyższych w Ameryce: Yale oraz Harvard – kończąc) – jakie ją spotkały – onieśmielają każdego po dziś dzień. Trzynaście razy zdobyła najważniejszą nagrodę muzyczną w USA (a poniekąd zatem, nie bójmy się powiedzieć to wprost – na świecie): Grammy. A w 1967 Ella Fitzgerald otrzymała tę nagrodę za całokształt twórczości “A Lifetime Achievement Award”.

Ale to nic. To wszystko “just one of those things” w obliczu tego, że o wielkości Elli Fitzgerald nie decyduje ani słuch absolutny ani jej wybitne (technicznie) wokalizy. Tylko to, że każdy utwór przez nią wykonywany uzyskiwał dodatkowy – absolutnie magiczny wymiar! A pochodził on z głęboko osobistego, emocjonalnego stosunku jaki wielka dama jazzu miała do tekstów, które decydowała się śpiewać. Utwory, które w innych ustach brzmiałyby miło, może nawet wyjątkowo dobrze, radośnie, czy też romantycznie – w jej interpretacji – brzmiały dojmująco, wspaniale, donośnie, wyjątkowo wzruszająco. Inaczej od wszystkich innych, nawet najlepszych interpretacji… DAWAŁY CZYSTĄ ROZKOSZ! Stawały się “większe niż życie”. Poruszały do głębi.. Wbijały się pod skórę słuchaczy – na zawsze! Kto raz usłyszał jak Ella Fitzgerald śpiewa uznawany wcześniej za całkowicie banalny – utwór “Manhattan” (słowa: Lorentz Hart, Richard Rogers) – ten nigdy już nie był w stanie się uwolnić od poczucia, że jest to cudo absolutne. A jej wykonanie – skończonym arcydziełem!

Bo ELLA FITZGERALD była sama w sobie ABSOLUTNYM ARCYDZIEŁEM!

Film Ella Fitzgerald. Just One of those things – można oglądać w całej Polsce w kinach studyjnych dzięki KINO JAZZ. To projekt powołany w 2019 roku przez Musicine i Fundację EuroJAZZ.

You may also like

CIVIL WAR
PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART

Skomentuj