NIE MA NAS W DOMU
NIE MA NAS W DOMU (Sorry We missed You) Reż. Ken Loach; Scen. Paul Laverty; Wyk. Kris Hitchen, Debbie Honeywood, Rhys Stone, Katie Proctor, Wielka Brytania / Francja/ Belgia, 2019
Filmem NIE MA NAS W DOMU Ken Loach wraca ponownie do kinowej publicystyki. Życie pewnej brytyjskiej rodziny z tzw. klasy robotniczej zobrazowane w jego najnowszym dziele jest desperackim wołaniem o uwagę! A jego finał wybrzmiewa na sposób tak dojmująco wstrząsający w swej wymowie, że trzeba być człowiekiem pozbawionym wszelkich uczuć aby nie być do głębi dotkniętym. Nie ma nas w domu jest zdecydowanie jednym z najlepszych dokonań w dorobku czołowego brytyjskiego reżysera.
Nie ma nas w domu na tegorocznym MFF w Cannes ubiegał się o Złotą Palmę. Jurorzy tym razem nie wyróżnili dwukrotnego już zdobywcy tej nagrody (“Ja, Daniel Blake” z roku 2016 oraz “Wiatr buszujący w jęczmieniu” z 2006). Nie wiem czy jedynie dlatego, że podobnie do “Ja, Daniel Blake” porusza kwestie funkcjonowania w świecie bezdusznego kapitalizmu, rynku pracy opartym na wyzysku i potwornej niemocy tych, którzy raz wpadłszy w szpony machiny systemu, zbudowanego na ich niewolniczej wręcz eksploatacji – praktycznie nie mają szansy aby się z tego zamkniętego kręgu piekielnej zależności wyrwać…
Za scenariusz Nie ma nas w domu odpowiada długoletni współpracownik Kena Loacha – Paul Laverty (nagrodzony BAFTA za “Ja, Daniel Blake”). Który i tym razem napisał rzecz skondensowaną w wyrazie, bardzo mocną, przejmującą i obfitującą w doskonałe dialogi. A za świetne zdjęcia – Robby Ryan (nominowany do Oscara i BAFTA za “Faworytę” Yorgosa Lanthimosa).
Zanim przejdę do recenzji Nie ma nas w domu – pragnę podzielić się z Wami pewną refleksją. Otóż rzadko się zdarza, aby reżyserzy tak leciwi jak Ken Loach (rok urodzenia: 1936) nie stępili z biegiem czasu pazurów, nie wytracili ostrości widzenia rzeczy w samym ich sednie. Ani nie popadli w swego rodzaju auto-kopiarstwo (patrz: Woody Allen). Być może ma to związek z faktem, że Loach zanim zaczął się zajmować kinematografią – ukończył studia prawnicze na Oxfordzie, potem zajął się inscenizacjami teatralnymi. A dopiero w początkach lat 60tych został zatrudniony w BBC jako reżyser telewizyjny. I przez długie lata realizował się jako dokumentalista. Pierwszą, pełnometrażową fabułę zrealizował mocno po 30-tce.
I choć obraz “Ja, Daniel Blake” miał być dla Loacha jego pożegnaniem z kinem, razem z Lavertym nie byli w stanie się uwolnić od myśli o tym, że w ramach tzw. researchu oraz prac przygotowawczych do tego projektu – spotkali zbyt wielu ludzi w sytuacji takiej jak bohater główny Nie ma nas w domu. To zrodziło w nich pytania o to, jak gospodarka kapitalistycznego wyzysku wpływa na życie nie tylko jednostki, ale na jej rodzinę, a finalnie na funkcjonowanie kolejnych pokoleń – dzieci przedstawicieli najniżej uposażonej grupy społecznej w Anglii. Ludzi ledwo wiążących koniec z końcem. Ludzi zatrudnionych na umowach śmieciowych. I ludzi dla których pojęcia takie jak “work balance”, którym to frazesem chętnie sobie wycierają usta syci przedstawiciele klasy średniej – to fantazja, byt nieistniejący. Rodzaj fatamorgany… I tak powstał pomysł aby opowiedzieć na przykładzie pewnej rodziny – zogniskować jakoby wokół jej przypadku – o czymś, co jest dla Loacha niezmiernie ważne. I co budzi jego wielki sprzeciw. A jest to eksploatacja pracowników samo-zatrudnionych w ramach tzw. franczyzy. Ludzi, których tzw. wolność osobista i możliwość decydowania o swoim funkcjonowaniu w biznesie jest fikcją, a stanowi jedynie ukrytą formę niewolnictwa…
* * *
Głównego bohatera Nie ma nas w domu – Ricky’ego (doskonały Kris Hitchen!) poznajemy w znamiennej scenie “rozmowy rekrutacyjnej”. Przeprowadza ją gość wyglądający jak osiłek, grubo ciosany, mocny w gębie i od razu budzący niezbyt przyjemne uczucia. Ale jego gadka jest gładka. Prawie że „kumpelska”. I brzmi atrakcyjnie. Jest szefem działu spedycji w gigantycznej firmie kurierskiej. Proponuje Ricky’emu wydawałoby się deal czysty i klarowny. Będzie robił jako kurier. Na zasadzie franczyzy. Paczki może dostarczać swoim wozem, sam sobie reguluje grafik pracy. Stawki za tzw. dniówkę są znane. Liczy się czas dostarczenia przesyłki i wywiązanie się z umowy / narzuconych limitów. Reszta, jak to mówią: “up to you”.
Ricky jest zdeterminowany. Musi pracować. I musi zarabiać. Ma żonę Abbie (świetna Debbie Honeywood) i dwoje dzieci. Syna nastolatka, który właśnie wszedł w najtrudniejszy okres rozwoju oraz o kilka lat młodszą córkę. Dla których chciałby przyszłości lepszej niż swoja. A to jak wiadomo powiązane jest ściśle z możliwością ich dalszej edukacji.
Abbie też tyra jak wół aby przynosić dochody do ich gospodarstwa domowego. Jest opiekunką, świadczącą usługi dla firmy zajmującej się opieką społeczną nad starcami i osobami niedołężnymi, przewlekle chorymi, które mieszkają same, często całkowicie tak fizycznie jak i emocjonalnie porzucone przez swoje rodziny.
Ricky i Abbie to ludzie, którzy się starają ze wszystkich sił, a raczej – ponad ludzkie siły – aby móc uczciwie pracować. Nie stoczyć się. Nie popaść w skrajne ubóstwo. Przetrwać. Wyjść na prostą. Nie stać się tymi, którzy żyją na koszt państwa, z zasiłku. Choć to system państwa, w którym żyją – ich “wydymał” dawno temu. Kiedyś wiodło się im lepiej. Mieli nawet widoki na wymarzony własny, mały domek. Kiedy Ricky był budowlańcem – udało im się odłożyć trochę grosza i wziąć kredyt. Ale na fali kryzysu w latach 2008 – 2010 – on stracił stałą pracę, bank upadł, a deweloper, któremu powierzyli kasę – zostawił ich z niczym. Przenieśli się do bardzo skromnego, wynajmowanego mieszkanka. Od tamtej pory Ricky imał się dorywczych fuch. I tak od wielu lat – wiążą jakoś koniec z końcem…
Decyzji Ricky’ego by przyjąć pracę kuriera przyświeca w zasadzie tylko jeden cel. Dochody, które może tam potencjalnie uzyskać eksploatując się dwanaście godzin dziennie, bez urlopu, wolnych weekendów, bez benefitów ludzi, którzy pracują na etacie – pozwolą w jego mniemaniu po dwóch, trzech latach wrócić jego rodzinie do miejsca, w którym ich marzenie o własnym domku, o dobrych szkołach dla dzieci i godziwym życiu – będzie znowu realne.
Ricky i Abbie nie rozważają jego pracy jako kuriera w kategoriach tego czy jest ona lepsza czy gorsza od innych. Wiedzą, że muszą zarabiać oboje. Aby zapłacić za lokum, utrzymać siebie i dzieci. Mieć na rachunki i podstawowe potrzeby, spłacić zaciągnięte pożyczki, kredyty.
Oboje małżonków to ludzie, którzy szczerze się kochają, starają wspierać. Starają się być jak najlepszymi rodzicami dla swoich dzieci. Wciąż pragną mieć marzenia, nie stracić siebie z oczu, nie stracić empatii, wrażliwości. Być dla siebie nawzajem oparciem. Nie zgubić po drodze umiejętności tworzenia kochającej, dobrej rodziny.
Ale powoli acz nieubłaganie okazuje się, że praca Ricky’ego, która miała być dla niego i Abbie pierwszym krokiem do wyjścia na prostą stała się dla całej ich rodziny czymś w rodzaju okowów. I że wszyscy znaleźli się w potrzasku, z którego co gorsza on – jako głowa rodziny, mąż, ojciec – nie widzi już możliwości ucieczki…
* * *
Nie ma nas w domu – to film, który przyznam się Wam szczerze – finalnie pozostawił mnie z uczuciem dławiącej w gardle guli, zmieszanej z uczucia bolesnej empatii, bezsilności, współodczuwania jak i wściekłości! Jeżeli kino jest sztuką, która ma czy może mieć też i ten cel, aby nami potrząsnąć, aby zmusić nas do refleksji nad losem ludzi, których życie jest nie do zniesienia wręcz niesprawiedliwie podłe – to Nie ma nas w domu – zasługuje na wszystkie nagrody tego świata!
Bo kiedy oglądałam opowieść o Ricky’m i jego rodzinie (jeszcze raz podkreślę – doskonały scenariusz wraz z doskonałymi dialogami!) -“samo-zatrudnionym” pracowniku firmy kurierskiej, który w przypadku gdy nikogo nie ma w domu, aby odebrać od niego zamówioną na dany termin paczkę – ma obowiązek zostawić w drzwiach informacje o przesyłce na specjalnej kartce z logo firmy i sloganem wydrukowanym na niej pogrubioną czcionką o treści: “Sorry We missed You”(oryginalny tytuł filmu). I tego jak wygląda w praktyce jego “atrakcyjna finansowo” praca – chciało mi się nie płakać, nie wyć. Ale iść na barykady! Roz*** system. Rozpocząć rewolucje!
Życie takich ludzi, zdesperowanych, jak Ricky, uwikłanych w sytuacje niewolniczej zależności rynkowej “pracodawca – pracownik” – która stała się jego udziałem. I której musi sprostać – wydaje się dziś na serio nie obchodzić już prawie nikogo…
Nie obchodzi polityków. Bo dla nich ludzie tacy jak Ricky i jego rodzina to “kiełbasa wyborcza” i lukrowane frazesy, które wnet po objęciu stołków zamieniają się w nic.
Nie obchodzi świata tych, dla których Ricky pracuje – bo dla nich może sikać w butelkę lub nawet we własne majtki – ważne by się wyrobił w narzuconych mu drakońskich normach. I zrealizował plany, które służą tym, którym oni “służą”.
A dla większości tych, którzy dają kasę na filmy, a także tych, którzy umieją je robić, są “nieatrakcyjnym tematem”. Ich życie nie nadaje się zdecydowanie ani na Instagram, ani na bajeczki “ku pokrzepieniu serc”, z których będą konfitury w postaci box-office’owych wyników…
Jak dobrze, że istnieje jeszcze ktoś taki jak Ken Loach!
*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu NIE MA NAS W DOMU na rynku polskim: m2 Films.