FACET NA MIARĘ
FACET NA MIARĘ (Un homme à la hauteur). Reż. Laurent Tirard, Scen. Laurent Tirard & Grégoire Vigneron. Wyk. Jean Dujardin, Virginie Efira, Cédric Kahn, Francja, 2016
FACET NA MIARĘ to komedia romantyczna, zrobiona z polotem i wdziękiem. I – co więcej – z nietuzinkowym pomysłem wyjściowym! Co moim zdaniem – w przypadku tego gatunku filmowego, nadmiernie od lat banalizowanego – zdarza się rzadko…Świetnie rozgrywa kwestie, których lubimy u siebie nie widzieć, gdy myślimy o życiu miłosnym. Wszak uczucia to „coś”, co wymyka się stereotypom, uprzedzeniom, małostkowości… Ale czy aby na pewno?
W facecie na miarę – oprócz urokliwej i zgodnie z konwencją zakończonej happy endem historii miłosnej – mamy zaszytych kilka istotnych społecznie i kulturowo pytań. Co w mojej opinii czyni ten obraz rzeczą niebanalną.
Diane (Virginie Efira) jest młodą i wielce urodziwą prawniczką. Razem ze swoim byłym partnerem prowadzi kancelarię adwokacką. Posiała telefon komórkowy w jednej z paryskich restauracji, aż tu nagle jakiś mężczyzna o urzekającym głosie – dzwoni do niej na telefon stacjonarny, by powiadomić, że zguba jest u niego. W tej roli świetny Jean Dujardin (pamiętna oscarowa rola w “Artyście” Michaela Hazanaviciousa).
Rozmowa toczy się nadspodziewanie gładko i przyjemnie. Alexandre – wydaje się być zarówno szarmancki, błyskotliwy, uroczy, jak i dowcipny. Bez trudu, zatem, udaje mu się Diane namówić na spotkanie.
Na jej pytanie – jak go rozpozna? – odpowiada zagadkowo: “nie sposób mnie przegapić”.
I rzeczywiście, kiedy Diane przybywa na miejsce, szybko orientuje się, co Alexandre miał na myśli. Jest tak samo bardzo przystojny, jak i bardzo niski. BARDZO! Na takich jak on – wszyscy mamy te same określenia. I każde z nich jest negatywnie wartościującą etykietą: kurdupel, krasnal, mikrus, karzeł…
Facet na miarę – ciepło, zabawnie, a miejscami wzruszająco opowiada o tym, że każdy z nas nosi w sobie jakiś “idealny obrazek” potencjalnego partnera życiowego. I że, nawet jeśli uważamy się za osoby, które gardzą stereotypami, przypisując sobie zdolność do szerszej i bardziej złożonej percepcji ludzi – dopiero konfrontacja z realnym ich doświadczaniem – ma szanse ukazać nam, na ile nasze własne fantastyczne auto-mniemania są prawdziwe, bądź nie.
Podtyka nam także pod nos lusterko, w którym widać wyraźnie, że zazwyczaj nasze myślenie o sobie i innych ma charakter życzeniowy. A także ukazuje, jak wielki wpływ na nasze wybory życiowe mają właściwie wszyscy, którzy tworzą nasz najbliższy krąg, a których opinie są dla nas emocjonalnie ważne. Tak bardzo łakniemy akceptacji społecznej, że potrafimy – by ją uzyskać czy móc podtrzymać – położyć na szali własne szczęście.
Diane – po kilku spotkaniach z Alexandrem – jest bowiem tak samo nim oczarowana, jak i zatrwożona faktem, że fantastyczny, skądinąd, facet – ma poważny (?) brak. Społecznie uznawany za wielce istotny. Prawie że dyskwalifikujący. Niby to jedynie nic ważnego – to tylko wzrost… ale… no właśnie. Na tym “ALE” – Facet na miarę jest osadzony i jest to moim zdaniem bardzo wiarygodne psychologicznie i życiowo.
Komedie romantyczne z zasady są lekkie i głównie przyjemne. Mają nas bawić, wzruszać, przedstawiać nam świat, który odrywa nas od skrzeczącej rzeczywistości. I ta też taka jest. Jednak ma pewien ważny naddatek, który mnie osobiście skłonił do refleksji. A tego się raczej nie spodziewam po tym gatunku filmowym. Cynicznie, ale szczerze – mogę powiedzieć również, że właśnie z tego powodu rzadko je oglądam.
Tym razem jednak – zostałam postawiona przed koniecznością zadania sobie kilku pytań i odpowiedzi mnie nieprzyjemnie zaskoczyły…
Facet na miarę – to komedia, która mnie oczarowała właśnie tym, że postawiła sobie inteligentny cel: zdekonstruować i obśmiać popkulturowy mit miłości romantycznej jako opowieści o tym, że „księżniczka spotkała księcia i żyli długo i szczęśliwie”.
Pokazuje, że choć mamy XXI wiek – lista oczekiwań kobiet wobec wybranków ich serc – potrafi być kuriozalnie niedorzeczna – niczym z XIX-wiecznej opowieści dla pensjonarek. „Idealny facet” to wciąż międlenie popkulturowych fantazji, będących zlepkiem życzeń i domagań – nie do pogodzenia. Realnie nie mających racji bytu. A przecież – jakże szerokim łukiem zataczający kręgi – dyskurs o tzw. “męskości” – który toczy się wciąż tak medialnie, jak i w zwyczajnym, codziennym życiu (wystarczy dobrze nadstawić ucha przy rozmowach kobiet między sobą, nawet tych podsłuchanych w tramwaju) – wyraźnie wskazuje na to, że to, co płeć piękna postrzega jako najbardziej atrakcyjne, zjednujące na dłużej, budujące przywiązanie, zaufanie, szacunek i miłość do mężczyzny – jest poza obszarem cielesnym. ALE, znowu to ALE. Deklaracje sobie. Życie sobie…
Kultura masowa, w tym media społecznościowe – wykoślawiają obraz rzeczywistości – każąc nam wierzyć w świat, w którym spełnienie i satysfakcja to jednocześnie czysta perfekcja. Poczynając od wyglądu – poprzez styl życia – związki i relacje miłosne – a na stanie konta – kończąc. Wpłynęła też niestety na to, że zapominamy, że „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”**
** „Mały książę” A. de Saint-Exupéry
Pingback : Kultura Osobista GDZIE JEST MÓJ AGENT? | Kultura Osobista
Pingback : Kultura Osobista Przegląd Nowego Kina Francuskiego - edycja 12. | Kultura Osobista