Opowieści witryny sklepowej – czyli o Window Stories by Malwa…
Czasami dzieje się tak, że pewne zachwyty prowadzą do kolejnych… I tak się stało w tym przypadku. Prace MALWY RYTYCH podziwiałam od dawna, nie wiedząc, że stoi za nimi konkretna osoba, ani jej firma “WINDOW STORIES by MALWA”. A wszystko zaczęło się od wystaw cukierni Lukullus przy ulicy Mokotowskiej w Warszawie, której wysmakowane estetycznie, niebanalne, intrygujące, a przede wszystkim całkowicie inne od innych dookoła witryny zachwycały mnie za każdym razem kiedy kupowałam tam wypieki.
Postanowiłam sobie, że kiedyś koniecznie muszę się dowiedzieć czyjego są autorstwa.
Poniższy wywiad jest wynikiem tej fascynacji. Fascynacji pracami kogoś, kto w witrynie sklepowej ujrzał lata temu to wszystko, czego inni zdajsie nie mieli ochoty zobaczyć: możliwość realizowania pasji i zamiłowania do kreowania opowieści na styku dizajnu i tego czegoś, co z twórczością w Polsce się z pewnością nie kojarzy, a po angielsku nazywa się “merchandising”.
„Be a dreamer and storyteller”. Always.
Każda witryna sklepowa to opowieść w skali mikro. Piękne, że można ją opowiedzieć na wiele różnych sposobów, a tematy zmieniają się dynamicznie. Okno wystawowe jest odzwierciedleniem i tłem dla tego co czeka na nas w środku. Jego rola zazwyczaj jest pomijana, a przecież wartość dla lokalu jest nie do przecenienia. Window Stories by Malwa powstało z zamiłowania do witryn, gdzie wyobraźnia nie zna granic. Trzeba trochę poszaleć, żeby przykuć uwagę zabieganego przechodnia.
MALWA RYTYCH
* * *
Nie pamiętam już pierwszej witryny sklepowej, która mnie zachwyciła… Ale jestem pewna dwóch rzeczy: było to lata temu, na pewno nie w Polsce i najprawdopodobniej dotyczyło okna wystawowego jakiejś marki luksusowej. Tym bardziej, że dorastałam w PRL’u, w którym nie za bardzo było co wystawiać w witrynach, a jak już to robiono to w sposób wyjątkowo nieestetyczny. Do tej pory zresztą uważam, że jeśli idzie o Polskę jest z tą dziedziną sztuki na pograniczu dizajnu i działań marketingowych bardzo słabo, albo wręcz źle.
Jak to było w Twoim przypadku? Skąd wziął się u Ciebie pomysł na to by projektowanie witryn sklepowych uczynić swoim zawodem?
MALWA: Od zawsze interesowałam się witrynami sklepowymi, zawsze mnie pociągały. Co się z nimi wiąże, co mnie w nich fascynuje – lubiłam. Najpierw fascynowała mnie przestrzeń – jako taka. Dlatego też pewnie wybrałam jako kierunek studiów architekturę wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Nie pamiętam dokładnie co, czy też jaka wystawa sklepowa była tym pierwszym “klik”. Na pewno treści ich dotyczące pochodziły z zagranicy. Zdałam sobie sprawę z tego, że moją największą przyjemnością jest projektowanie przestrzeni witrynowych, które są znacznie mniejsze niż mieszkania. I trwa to znacznie krócej. A przede wszystkim uwodzi mnie dowolność tematów. W witrynie tematem może byc wszystko, od A do Z, czego człowiek sobie nie wymyśli. Oczywiście trzeba brać pod uwagę klienta, sklep i markę ale to ta dowolność była bardzo przekonująca.
Studia na ASP zakończyłam na licencjacie, a potem trafiłam do Agencji Reklamowej do działu produkcji. Pracowałam tam ponad dwa lata, gdzie nauczyłam się większej organizacji, przewidywania, reagowania na problemy. Pracując tam miałam czas się mentalnie odłączyć od kwestii projektowania, ale o witrynach nie zapomniałam. Dostałam się na studia magisterskie do Barcelony na Elisava Barcelona School of Design and Engineering na wydział “Retail Design”. Wspaniale to wspominam, bo Barcelona nie dość, że jest wyjątkowym miastem to przede wszystkim jest miastem niesamowitej energii, a szkoła do której się dostałam była fantastyczna. Chłonęłam wszystko jak gąbka. Mieliśmy zajęcia z ludźmi, którzy mają swoje firmy, biznesy a nie tylko sobie “coś tam teoretycznie wykładają”. Tego w polskim systemie edukacji artystycznej brakuje szczególnie mocno. W Barcy jako studenci mieliśmy konkretne zadania, dotyczące konkretnych przestrzeni i sklepów, a zajęcia prowadzili np. dyrektorzy marketingu firm takich jak np. Swarovski. Niektóre studenckie projekty były jednocześnie konkursem. Jeden z wybranych projektów witrynowych był realizowany przez firmę SONY i cieszył oko przez kilka tygodni przy jednej z głównych ulic miasta.
Nie korciło Cię żeby zostać w Barcelonie dłużej, na stałe?
MALWA: Nie. Chyba jestem zbyt sentymentalna. Bylo cudownie, ale jednak mi tam brakowało tego wszystkiego tutejszego. Kolorów, zapachów, tej naszej wiosny co tak się wolno budzi, zapachu, śpiewu ptaków, tego wszystkiego z polskiej natury. Chyba tego najbardziej. Mama mnie tym zaraziła. Bardzo często jeżdżę na Mazury na działkę, tam łapię inspiracje, wyciszam się od miasta, które wraz z jego gwarem i pędem wielkomiejskim na co dzień na swój sposób uwielbiam, ale od którego muszę raz po raz odpocząć.
Zawsze wiedziałam, że chcę tutaj żyć i mieszkać. Owszem – bardzo lubię podróżować, pobyć w innej kulturze, nasiąkać nowymi inspiracjami, ale tu jest moje miejsce. Przede wszystkim jednak chciałam wrócić i zacząć działać z witrynami, które są tutaj zapomnianym tematem.
Pamiętasz pierwszą witrynę, która Cię totalnie zachwyciła?
MALWA: Nie pamiętam. Ale przypuszczam – i nie będę odkrywcza – że była to albo witryna Louis Vuitton albo Hermesa. Bo one zawsze są inspirujące i pokazują jakieś nowe światy.
Oj tak, nawet pudełka do pakowania są u Hermès obłędne…
MALWA: Tak, wszystko mają niesamowicie pięknie pomyślane. Właśnie kończę czytać książkę o Leirze Menchari, wieloletniej projektantce witryn dla Hermès. Jej witryny były baśniowe, bajkowe wręcz.
Przepatrzyłam na okoliczność naszej rozmowy konto Window Stories by Malwa na Instagramie. I zauważyłam, że wrzuciłaś tam zdjęcia witryn sklepowych Dior’a w Paryżu.
MALWA: W okresie przedświątecznym – najbardziej urzekającym w świecie witryn, spontanicznie poleciałam do Paryża. Wiadomo, że wszystko można obejrzeć w Internecie ale dopiero jak się stoi przed witryną, to widać jak ona jest zrobiona. Czasami kombinuję jak koń pod górę, a okazuje się, że są prostsze rozwiązania techniczne. W zeszłym roku mój osobisty contest wygrały witryny Dior’a. Skradły mi serce całkowicie.
Wróćmy do czasu twego powrotu do Polski po studiach w Barcelonie. Co było dalej?
MALWA: Pierwszy mój projekt pojawił się w knajpie ŚRD/PŁD. To były takie wiszące prezenty – niby nic skomplikowanego ale natrudziłam się przy tym strasznie. Potem zrobiłam modułową wystawę dla sklepu Wonders, a potem już krok po kroku pojawiały się nowe zlecenia. Jedną z moich witryn w perfumerii Galilu zauważyli właściciele cukierni Lukullus. Po ich telefonie nie mogłam do końca uwierzyć w to co się dzieje. Był to początek kolejnej super współpracy. To zresztą uważam za absolutnie wspaniałe, że doprowadziło do tego, to co zrobiłam wcześniej – moja praca / witryna dla innej marki. Stało się dokładnie to na co pracuje witryna – ktoś ją zauważył, dostrzegł i docenił.
Z cukiernią Lukullus pracujesz zdajsie od dawna.
MALWA: Tak, od tamtej pory pracujemy stale, cyklicznie.
A jak sie udało zrobić witrynę dla Galilu? Czy ktoś Cię polecił? Czy to dzięki prywatnym znajomościom? Co osobiście uważam za zupełnie naturalne, tak się dzieje na całym świecie, w każdej profesji. Ktoś kogoś zna, uważa, że jest dobry i poleca komuś innemu. Tylko u nas robi się z tego niebywałą sprawę. A to moim zdaniem czysta hipokryzja.
MALWA: Tak, jeśli chodzi o pracę dla Galilu to dostałam ją dzięki prywatnym znajomościom. Dziewczyny z Galilu dały mi szansę, za co jestem im bardzo wdzięczna. To był początek mojej pracy zawodowej już na serio. Uważam, że nawet jeśli to zlecenie wynikało z moich kontaktów – to jednak albo ktoś cię wybiera, daje ci szansę albo nie. Właścicielki Galilu są bardzo wymagające, mają bardzo konkretne potrzeby estetyczne i sprecyzowane poczucie piękna dlatego pierwszy projekt to był dla mnie skok na głęboką wodę. Udało się zrobić kilka fajnych witryn, które pociągnęły za sobą kolejne zlecenia.
A gdzie tworzysz. Bo zdajsie nie masz jeszcze pracowni. W domu? Sama, czy masz podwykonawców?
MALWA: To zależy od wystawy / witryny. Są takie, które robiłam sama ale teraz wiem, że to zbyt czasochłonne i bez wsparcia albo oszaleję albo zawalę projekt. Podwykonawcy są konieczni, bo po pierwsze zawsze mądrze doradzą w kwestiach technicznych i dzięki nim moje witryny w ogóle powstają, a po drugie w grupie siła. W czasie trwania projektu spędzam u nich sporo czasu. Inspiracji szukam wszędzie. Zawsze mam w torbie zeszyt, w którym początek ma każdy pomysł na witrynę. Nad swoim miejscem, pracownią pracuję 🙂
Lista marek dla których pracowałaś do tej pory jest dość spora. The Odder side, O Jeju, Łukasz Jemioł, Ania Kuczyńska, Salon Wisła, Adidas, Frey Wille. Ale jedynie z Galilu Neoperfumeria oraz cukiernia Lukullus pracujesz stale, cyklicznie. Dlaczego tak? Z czego to wynika?
MALWA: Czasami projekty są spontaniczne, rodzą się z jakiejś potrzeby marki w danej chwili, a nie są wynikiem strategii marketingowej na przykład, gdzie kwestia cyklicznych zmian okien wystawowych jest jednym z elementów wizerunku danej marki.
Myślę, że przyszła pora żeby czytelnicy mogli się dowiedzieć na czym polega twoja praca w praktyce. To znaczy – na czym polega twoja współpraca z daną marką, która ma sklep. A potem jaką witrynę ma ten sklep – możemy się przekonać my – przechodnie czy klienci.
MALWA: W praktyce po etapie koncepcyjnym to praca mocno objazdowa, organizacyjna – od wykonawcy do wykonawcy. Witryna jest dopełnieniem dla wnętrza sklepu i charakteru marki. Choć merytorycznie okno i wnętrze to dwa oddzielne światy to jednak w przypadku otwartych witryn (a póki co głównie takie się zdarzają) wnętrze to ważny element. Nie chcę żeby zabrzmiało to krytycznie – ale wnętrze mówi niezwykle dużo o samej marce, ludziach, którzy ją prowadzą, etc. To stanowi płaszczyznę do rozmowy jeśli chodzi o okna. Na wejściu wiem jakie są możliwości. Po prostu.
A czy praca z klientami butikowymi, że tak to nazwę, na przykład takimi jak Galilu czy Lukullus, a tymi powiedzmy korporacyjnymi – jak Adidas czy Frey Wille – przebiegają tak samo czy jednak inaczej?
MALWA: To bardzo różnie. Na przykład z firmą Frey Wille współpraca przebiegała podobnie jak z butikami autorskimi. Przy projektowaniu okien w mniejszych butikach, siadamy przy kawie i robimy burzę mózgów. W dużych markach sieciowych, na przykład Zara czy H&M są osobne działy i zatrudnione na stałe osoby do tzw. merchandising’u.
Jak tworzysz koncepcje artystyczne. Opowiedz na przykładzie – “love machine” – walentynkowej witryny Lukullusa. Która jeśli chodzi o moje prywatne zdanie jest najlepszą Twoją pracą. Wydaje się bardzo prosta – kilka elementów jedynie. A jest w niej niebywała moc, tajemnica, urok i wielość znaczeń…
MALWA: Kiedy pojawia się nowy projekt, nowy temat– zaczynam od tego z czym jest związany. Szukam słów kluczowych, powiązanych punktów zaczepienia itd. Najczęściej jest to burza mózgów nad tematem narzuconym przez właścicieli ale czasem Klienci dają mi wolną rękę. Na podstawie inspiracji i wstępnych założeń szykuję dwie /trzy koncepcje. Czasem pomysł powstaje „w bólach”, a czasem jest szybkie „klik” i koncepcja gotowa. Dla mnie witryna nie może być po prostu ładna. Musi opowiadać jakąś historię i to co znajdzie się w oknie musi mieć wytłumaczenie. „Love Machine” powstało dzięki takiej kombinacji – ożywionej dyskusji, gdzie inspiracje czerpaliśmy z różnych dziedzin. Efekt końcowy rodził się etapami. Prostota tego okna wynika z tematu, elementów, które chcieliśmy pokazać, kolorów i uczucia, które udało nam się pokazać w intrygujący sposób.
Najpierw szukasz inspiracji wizualnej czy koncepcyjnej?
MALWA: Trudno to od siebie odseparować. Przy szukaniu koncepcji myślę zarówno o przedmiotach jakie chce pokazać jak i kontekście całej wystawy.
Rozumiem, że w praktyce to jak witryna powstaje to już nie jest twoja praca, nadzorujesz jedynie ten proces: gdzie co zawiesić, wkręcić śrubki, przydrutować, etc. Gdzie kończy się Twoje działanie?
MALWA: Fizycznie kończy się często tam gdzie trzeba wykonać dany element, bo często są to materiały i techniki na których się nie znam, od tego są fachowcy. W praktyce ten proces się nie kończy. Bo gdy zamykam proces kreatywny, zaczynam proces produkcyjny. Projekt można nazwać zakończonym dopiero w momencie, w którym witryna “zawisa” w sklepie. Działanie zespołowe jest bardzo ważne, a nawet kluczowe. Bo nie jestem sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Bez pomocy innych ludzi witryna nie miałaby szansy zaistnieć. Kooperacja jest kluczowa!
Czym jest dla Ciebie Twoja praca? Czym są witryny sklepowe?
MALWA: Dla mnie ta praca jest wyzwaniem i nauką, bo zawsze są jakieś problemy, niemożności, stresy. Czasem nie można czegoś zrobić tak jak było to przeze mnie wyobrażone. Wpadam w panikę ale często się okazuje się, że to wyszło na dobre. Piękno tej pracy polega na tym, że zajmuję się rozmowami o rzeczach abstrakcyjnych. Mogę wymyślać, kreować światy, tak jakbym tworzyła jakieś mini opowieści. Myślę, że to jest praca skrojona na moje potrzeby. Choć zabrzmi to banalnie po prostu lubię to robić. Ta praca daje mi siłę, napęd, jest czymś, co mnie nakręca i inspiruje. A to jest bezcenne.
Jakie są Twoje największe – osobiste satysfakcje?
MALWA: Przede wszystkim, kiedy efekt końcowy jest taki, jak powiedziałaś o “love machine” – fascynujący, piękny, intrygujący i podoba się Wam – odbiorcom. To znaczy, że witryna spełniła swoją rolę. Na poziomie osobistym satysfakcja pojawia się kiedy czuję, że witryna jest „dogadana” ze mną wewnętrznie pod każdym kątem (uśmiech).
Życzę Ci zatem satysfakcji dwojakiej. Tej produkcyjnej i tej osobistej. Bo sobie życzę jako mieszkance Warszawy, żeby witryn twojego autorstwa przybywało w naszym mieście. Mają dla mnie walor nie tylko estetyczny, ale też edukacyjny – uczą ludzi nowych, lepszych standardów w tej dziedzinie, podnoszą poprzeczkę oczekiwań wobec tego czegoś co się nazywa “wystawa sklepowa”.
A czego Ty sobie sama życzysz i co planujesz w najbliższym czasie?
MALWA: Życzę sobie, aby krok po kroku przekonywać wszystkich którzy o tym decydują, że witryna sklepowa jest czymś wartym uwagi, wartościową częścią przestrzeni miejskiej. Żeby ludzie mieli coraz większą świadomość, patrząc na wystawy sklepowe, że one współkreują wizerunek ich marek w wyjątkowy sposób. Szczęśliwie mam obecnie nowe projekty w zanadrzu i dużo pracy przed sobą. Niedługo będę robiła witrynę dla bardzo fajnej, naturalnej, polskiej marki kosmetyków. O reszcie nie mogę na razie mówić. Co do moich planów – mam nadzieję dalej zaskakiwać swoimi pracami!
A jakie zatem marzenia ma Window Stories by Malwa?
MALWA: Moja firma jest bardzo młoda, z początku szłam dużo na żywioł, bo pierwsze prace robiłam będąc jeszcze zatrudniona w agencji reklamowej. Były to zatem takie troche “fuchy”, o których myślałam “ach, co będzie to będzie”. Dziś z projektowania witryn się utrzymuję i podchodzę do tego wszystkiego bardzo poważnie. Także po kątem moich marzeń. A sięgam marzeniami daleko (śmiech). Jeśli będę autorką witryny na przykład dla Louis Vuitton, Dior’a albo Hermes’a to będzie to ukoronowanie moich działań zawodowych.
*** Zdjęcia wykorzystane w tekście są autorstwa Marii Miklaszewskiej. I zostały użyte za zgodą bohaterki wywiadu: Malwy Rytych & Window Stories by Malwa.