6
cze
2019
145

STATUS ZWIĄZKU

STATUS ZWIĄZKU (State of the Union) Pomysłodawca Nic Hornby, Reż. Stephen Frears, Wyk. Rosamund Pike, Chris O’Dowd. Dostępny na HBO Max

Z tego “dwa + dwa” nie mogło wyjść nic innego jak rzecz wyśmienita! Choć w kinematografii matematyka się czasem nie sprawdza… Ale w przypadku serialu STATUS ZWIĄZKU – okazało się, że tak! Bo jest to inteligentna, doskonale i w uroczy sposób zrealizowana rzecz. Na brytyjski sposób przewrotnie dowcipna i sarkastycznie trafna w swych diagnozach. W której świetny scenarzysta i arcymistrz dialogów w jednym + doskonały reżyser + brylantowa obsada = efekt znakomity! Status Związku oglądałam z podziwem dla fantastycznego pomysłu i nie mniej fantastycznej pracy wszystkich tych, którzy ten związek stworzyli 🙂

Kiedy weźmie się pod uwagę, że Status Związku to tekst autorstwa samego Nicka Hornby (a jest to już – było nie było – scenarzysta-instytucja!) Odpowiedzialny za turbo hity, które ludzie jak świat długi i szeroki jedzą łyżkami od dwóch dekad (“Wierność w stereo”; “Był sobie chłopiec”; “Dzika droga”; Edukacja”; “Brooklyn”). A reżyserem wszystkich odcinków jest z kolei sam Stephen Frears, na dźwięk którego nazwiska, ja przynajmniej, od razu i automatycznie skłaniam głowę (“Niebezpieczne związki”; “Kraina Hi-Lo”; “Pani Henderson”; “Tajemnica Filomeny”; “Królowa”; “Boska Florence”) – razem wziąwszy powoduje, że pytanie o to, kto będzie podawał brylantowe dialogi, z których znany jest Hornby i jak to wypadnie w  tym zestawieniu twórców filmowego „clue” staje się jeszcze bardziej istotne 🙂

Nie napiszę nic odkrywczego, ale obsada ma znaczenie! Czemu wspominam o tym jako kwestii tak istotnej w przypadku Statusu Związku? Ano dlatego, że zestawienie Rosamund Pike z Chris’em O’Dowd jest niebanalne. I zdecydowanie nie stanowi tzw. pierwszego wyboru castingowego. Pike jest zjawiskowo śliczna, o eterycznej i niewinnej urodzie tzw. angielskiej róży. I co znamienne słynie (chwała jej za to!) z ról, które stereotypowemu jej wizerunkowi lubią przeczyć. Wystarczy wspomnieć jej rewelacyjną rolę, nominowaną do Oscara, Złotego Globa oraz Bafta w filmie Davida Finchera “Gone Girl” z 2014 roku. Chris O’Dowd zaś jest bardzo cenionym irlandzkim aktorem komediowym, o wyglądzie całkowicie przeciętnego kolesia “znikąd”. Który – gdyby nie jego talent – nie zapadłby swoją fizjonomią nikomu w pamięć. I co by nie gadać, który poza to swoje dotychczasowe “zabawne emploi” nie za bardzo do tej pory wyszedł…

A jak już dodałam te dwa do dwóch, a ponadto zapoznałam się z faktem, że Status Związku to dość niecodzienna w świecie seriali i powiedzmy sobie nowatorska formuła. Polegająca na tym, że każdy z dziesięciu odcinków tej produkcji ma jedynie dziesięć minut – to pobiegłam odpalać HBO Go w te pędy!

*    *    *

Louise (doskonała Rosamund Pike) i Tom (doskonały Chris O’Dowd) to para z nastoletnim stażem. Mają obecnie około 40tki. I są rodzicami dwojga dzieci. Mają także kota, komfortowe lokum i pewnie jeszcze szereg innych rzeczy, które ich kiedyś mocno łączyły (tak wynika z dialogów). Ale to, co jest najważniejsze to fakt, że nie mają już siebie nawzajem. Dla siebie… Kiedy ich poznajemy – małżeństwem są w zasadzie jedynie “na papierze”.

Poznajemy ich bowiem w sytuacji, kiedy na 10 minut przed godziną, o której mają się stawić na sesji terapeutycznej u specjalistki od doradzania parom w kryzysie, do której chodzą by to małżeństwo uratować – spotykają się w pobliskim pubie by omówić tematy, które zamierzają przedstawić na spotkaniu.

I tak dziesięć razy po dziesięć minut. Razem – jak nietrudno policzyć – całe sto minut. To obecnie znacznie poniżej przeciętnego czasu trwania jakiejkolwiek fabuły.

Jaki jest tego sens – moglibyście zapytać. A także zapytać o to, po co robić serial, trwający jedynie tylko nieco dłużej niż przeciętnie liczy sobie jeden epizod co drugiej serialowej produkcji?

W moim odczuciu uzasadnia to tematyka, która w tym przypadku potraktowana została z ironicznym usmiechem. Choć także z pewną czułością… Co ma uwypuklać to, czego w związkach ludzie jako tacy widzieć na co dzień za bardzo nie umieją, a co dla postronnego obserwatora jawi się właśnie jako komiczne.

Czy byliście kiedykolwiek świadkami mimo woli (w parku, w pubie, w hotelu) dialogów spierającej się ze sobą pary? Dwojga ludzi wygłaszających wzajemne pretensje i żale?

Rozumiecie już o co mi chodzi?

Gdyby “słowne przepychanki” Louise i Toma trwały godzinę zamiast dziesięciu minut – byłby to serial dramatyczny, a nie komediowy. Bo właśnie ten fakt, że zarówno oni sami, jak i my – widzowie – możemy od tego co tam sobie wygadują i dogadują “odpocząć” i nabrać – tak samo jak oni do tego dystansu, który daje rozdzielający czasowo jeden epizod od drugiego umowny tydzień przerwy – robi tę różnicę! Sedno Statusu Związku polega na dialogach i tym jak bohaterowie (jeszcze raz podkreślę – doskonale dobrany tandem aktorski!) je wygłaszają. I w jaki sposób to robią. Poza dialogami nie dzieje się w nim praktycznie nic. No, powiedzmy, że nic. Ale to marginalia, choć dla całości – rzecz jasna – nie bez znaczenia…

A dialogi Nicka Hornby w Status Związku przypominają mi najlepsze dokonania Aarona Sorkina, gdzie wypowiadane z prędkością karabinu maszynowego słowa, wpływają w nasze uszy niosąc treść pełną napięcia, punktującą każdy najistotniejszy dla obojga bohaterów element wypowiedzi, trafiając w czuły punkt i sedno. Louise i Tom rozmawiają ze sobą w swego rodzaju rytmie: „rata – ta – ta – ta” (co nie dziwi z racji na muzyczną fiksację Hornby’ego). Pike i O’Dowd wywiązują się ze swego zadania rewelacyjnie. Są tak naturalni, tak doskonale sklejeni mową ciała z tekstem, tak cudownie się z nim obchodzą, że łatwo jest zapomnieć, że to para aktorów, a nie realna para, którą „podglądamy”…

Mnie ta formuła, tak właśnie zrealizowana i przez tych właśnie aktorów kreowana – ujęła za serce całkowicie. Nie mogę powiedzieć, że się oglądając Status Związku bardzo pośmiałam, bo nie o śmiechy tu de facto chodzi. Chodzi raczej o uwypuklenie ironii zawartej w tym, że każde dziesięć minut przed sesją u terapeutki, które ujawnia nam kolejne kwestie z małżeństwa Louise i Toma – ma za zadanie przedstawić nam przede wszystkim absurdalność tego wszystkiego, co dzieje się z ludźmi, którzy przestali ze sobą rozmawiać, wzajemnie się nie tylko słyszeć, ale słuchać. I którym słowa zanim doszło do kryzysu ich małżeństwa coraz bardziej więzły w gardle, coraz bardziej wycofywane wgłęb nich samych, aż w zasadzie zamieniły się w coś, z czego nie wynikało już nic poza dalszym brakiem zrozumienia. I oddalaniem się od siebie.

Ujęło mnie w tym serialu również i to, że Hornby doskonale rozpisał akcenty. Pokazując „rację” każdej ze stron i to co każdemu z małżonków doskwierało najbardziej w tym, czym stało się ich stadło. A co de facto jak się okaże jest tym samym, choć Louise definiuje to inaczej, a Tom inaczej. I właśnie to, że ich kryzys jako pary zrodził się z tego, że raz sobie to zdefiniowawszy kurczowo trzymali się swojej wersji wizji tego jaka była tego przyczyna i jak do tego doszło – jest źródłem zarówno komizmu jak i co tu dużo gadać – daje niezłe pole do refleksji…

Bo przecież kiedyś się wzajemnie wybrali, zafascynowali swoimi przeciwieństwami osobowościowo-charakterologicznymi, pokochali. Uprawiali satysfakcjonujący seks, doczekali nawet z tego seksu wynikających dwojga dzieci. Spędzali ze sobą wspólnie czas we wspólnym domu, byli sobie bliscy, znali swoje mocne i słabe strony na wylot. A niektóre z nich nawet w wieloletnim partnerze nie tylko że lubili, ale cenili, szanowali, były przedmiotem ich podziwu.

A teraz są w separacji. I sami nie wiedzą czy mają jeszcze szanse jako para czy już nie. Jak mają pokonać kryzys. I czy to w ogóle jest jeszcze możliwe. Co do tego, czy uda się im skleić na powrót popękany związek, serial trzyma nas w niepewności do samego końca…

Status Związku, ponieważ jest napisany przez kogoś, kto jest bardzo inteligentny i doskonale słowem operuje – ma także i tę zaletę – że w dialogach między bohaterami pobrzmiewają też te wszystkie kwestie, które związane są z tzw. Brexitem. Od strony intelektualnej, nadaje to rzecz jasna tej produkcji dodatkowego poloru. I mnie zjednało do niej jeszcze bardziej 🙂

Ale, tak czy siak, czy raczej jak mawiają Anglosasi “in the end of the day” liczy się to, co Status Związku podkreśla świetnie. Każda relacja kogokolwiek z kimkolwiek jest na tyle dobra, na ile minusy nie przesłaniają w niej plusów. I na tyle silna na ile obie strony są gotowe do tego by spojrzeć tej prawdzie w oczy. I powiedzieć sobie otwarcie: kocham cię, choć nie jesteś ideałem, masz wady, które mnie nieźle wkurzają, ale tak już jest. Nobodys’ perfect! Będziemy z tym razem żyć, bo razem jest nam jednak lepiej niż osobno. I w ten sposób przetrwamy, bo jedynie ten sposób ma sens!

I do mnie ta optyka przemawia bardzo!

You may also like

EUFORIA
MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ
SZPIEG WŚRÓD PRZYJACIÓŁ
ROZMOWY Z PRZYJACIÓŁMI

Skomentuj