3
lip
2023
29

MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ

MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ (Love & Death), Pomysłodawca: David E. Kelley, Wyk. Elisabeth Olsen, Jesse Plemons, Patrick Fugit, Krysten Ritter, Elizabeth Marvel, USA, 2023, HBO max

Cóż to za pełnokrwista, fascynująca opowieść! – aż by się chciało zawołać – gdyby nie to, że ta przedstawiona w MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ jest oparta na faktach i w której tytułowa miłość skończyła się literalnie rozlewem krwi… Miłość i śmierć to świetny, inteligentny i bardzo wnikliwy psychologicznie miniserial – z grupy tych, które cenię szczególnie – doskonale opowiedziany i zagrany pierwszorzędnie!

David E. Kelley ma w Hollywood status „wielkiej szychy”. Ba! Jest instytucją – można by rzec. Nic dziwnego, skoro w zasadzie każda rzecz jaka wychodzi z jego producenckiej stajni ma giga oglądalność, trzepie furę kasy i zdobywa najważniejsze branżowe nagrody. Po pierwszym jego spektakularnym sukcesie, jakim była serialowa produkcja, którą dziś pamiętają jedynie reprezentanci mego pokolenia, czyli „Ally McBeal” z roku 1997 – złośliwi zaczęli mówić o nim, że jest kwintesencją hollywoodzkiej definicji sukcesu, jaka obowiązywała w każdym kinowym przeboju „fabryki snów” od jej zarania. Prawnik bez spektakularnych osiągnięć na tym polu – napisał scenariusz serialu, który odniósł gigantyczny sukces (czytaj zarobił furę kasy), zatem szybko przeprowadził się do Los Angeles, a tam spotkał piękność nad pięknościami, w dodatku gwiazdę filmową pierwszej wielkości i ją poślubił. (od 30 lat jego żoną jest Michelle Pfeiffer!)😎 

Ja, osobiście z panem Davidem E. Kelley mam niewielki problemik, który mogłabym streścić w zdaniu „jest nierówny”. Bo niestety ma na koncie także sporo produkcji bardzo słabej jakości… No, ale chcąc być obiektywną – muszę dodać, że jak się jest tak pracowitym i ambitnym jak ten facet, to się robi rzeczy lepsze i gorsze. Ale wystarczająco dużo tych lepszych (serial „Kancelaria adwokacka” – łącznie 15 nagród Emmy; „Prawnicy z miasta Aniołów” – łącznie 15 nagród Emmy; „Wielkie kłamstewka” – łącznie 8 nagród Emmy), żeby jednak wyrobić sobie markę i niezachwianą pozycję w branży. 

*   *   *

David E. Kelley umie w seriale. I umie w jeszcze jedną rzecz, która z mojego punktu widzenia jest bardzo istotna. I którą bardzo szanuję. To jeden z tych scenarzystów, a raczej tzw. showrunner’ów (czyli pomysłodawców kanwy scenariuszowej) i producentów wykonawczych, którzy bardzo mocno stawiają na dobór obsady i bardzo często w jego produkcjach aktorzy, a zwłaszcza aktorki dostają role „poza szufladą”, a niekiedy wręcz – całkowicie wbrew swojemu dotychczasowemu emploi. Rozkwit kariery zawdzięcza mu bardzo dużo kobiet z Hollywood. A ja to popieram i bardzo mi się taka postawa podoba (zwłaszcza, że jak powszechnie wiadomo ważni i wpływowi producenci filmowi z USA to jednak są w większości straszliwie stereotypowo myślące o aktorkach – patriarchalne dziady). 

Nie inaczej jest w przypadku miniserialu Miłość i śmierć. Napiszę to wprost: kiedy się za oglądanie tej produkcji zabierałam, kojarzyłam z obsady jedynie jedno nazwisko: Jesse Plemons – z przyczyn oczywistych. Reszta – dość słabo albo wcale kołatała mi się po głowie. A co do kreującej rolę główną Elisabeth Olsen (wyśmienitej wręcz! – o czym będzie potem) – to z rumieńcem zawstydzenia na twarzy przyznaję, że ledwo wygrzebałam z (filmowej) pamięci jej nazwisko. Ale po sprawdzeniu CV – wiedziałam dlaczego. Nie oglądam filmów z Uniwersum Marvel’a, a jej dotychczasowy dorobek to głównie produkcje klasy B i C. Skutek? – nie miałam na temat jej możliwości warsztatowych do tej pory nic do powiedzenia, co jedynie wzmacnia we mnie złość na patriarchalne dziady…

Siedmioodcinkowy miniserial Miłość i śmierć powstał w oparciu o adaptację książki opartej na faktach, pt. „Evidences of love. A true story of passion and death in the Suburbs” (w wolnym tłumaczeniu: „Dowody miłości. Prawdziwa historia namiętności i śmierci na przedmieściach”) autorstwa John’a Bloom’a & Jima Atkinsona, wydanej w USA w roku 2018.

Tytuł książki jest długi i na filmowy się nie nadaje, niemniej moim zdaniem został doskonale przetransponowany w sedno serialowej opowieści, czyniąc nim nie morderstwo, a raczej jego kontekst społeczny. I zagłębiając się w przyczyny stojące za tym, że powszechnie lubiana w lokalnej społeczności mieszkanka małego miasta w Teksasie: młoda, pogodna i sympatyczna kobieta, mężatka i matka dwojga dzieci – zarąbała siekierą na śmierć (i tak 41 razy Wysoki Sądzie!) swoją koleżankę, sąsiadkę, także matkę i żonę oraz członkinię tego samego kościoła Metodystów…

*   *   *

Jest coś takiego w ludzkiej naturze – co powoduje, że fascynują nas szczególnie ci przedstawiciele naszego gatunku – których czyny pozostają w całkowitej sprzeczności z tym, co zwykliśmy o nich sądzić. A im bardziej czyny te są odstające od naszych mniemań i wyobrażeń – tym bardziej stają się fascynujący. I o tym także jest Miłość i śmierć. Bo o ile śmierć naturalna jako „byt ostateczny” – nawet nagła,  niespodziewana i niezrozumiała – jest postrzegana najczęściej jako zupełnie nie fascynująca – tak staje się nią automatycznie wtedy, kiedy jej charakter się zmienia na „sensacyjny”. A o takim przypadku opowiada Miłość i śmierć. 

Co do pojęcia miłości zaś – kultura nauczyła nas, że uczucie to jest fascynujące – niejako z definicji! Setki lat gloryfikacji  i peanów na jej temat – wklepały nam do głowy, że główne składowe tego co ludzie zwą miłością to sprawy piękne, radosne, wzniosłe, elektryzujące i ekstatyczne, czyniące nasze życie – samą wspaniałością. Ta sama kultura nauczyła nas także, żeby tabuizować, przeinaczać, zakłamywać  i wypierać te wszystkie niezwykle skomplikowane układanki motywów, powodów i emocji – pchające nas w związki z konkretnymi osobami, które nie mają takiego charakteru. 

A przecież ludzie – co psychologia wie najlepiej – są bardzo skomplikowani i raczej nie żyją „w prawdzie” o samych sobie i własnej naturze. Zatem to, czego poszukują w miłości, związkach i seksie – niekoniecznie jest dla nich procesem świadomym, zrozumianym i przepracowanym… 

*   *   *

Jak mawiają: fakty są nagie. 13 Lipca 1980 roku niejaka Candy Montgomery (w tej roli absolutnie doskonała Elisabeth Olsen) zadała niejakiej Betty Gore (Lily Rabe) około 41 ciosów siekierą, jak skrupulatnie przedstawili to w sądzie biegli – robiąc z denatki w zasadzie „nierozpoznawalną miazgę”…

Candy Montgomery się do tego czynu przyznała, choć po prawdzie – dopiero wtedy, kiedy okazało się, że nie ma innej możliwości. A jej linia obrony na rozprawie sądowej,  polegała na tym, że udowadniała, iż działała w obronie własnej…

Miłość i śmierć skupia się jednak nie na tym wydarzeniu, a na dwóch latach poprzedzających ów tragiczny dzień. Dzień, dodajmy, o którym jedynie Candy z wszystkich ludzi, których sprawa ta dotyczyła bezpośrednio lub pośrednio wiedziała – co się w nim dokładnie wydarzyło pomiędzy nią a Betty…

Nie zdradzając szczegółów fabuły miniserialu Miłość i śmierć chcę jednak przybliżyć Wam klimat, jakiego możecie się po tej produkcji spodziewać. A jest to klimat, który w skrócie mogłabym nazwać – dusznym. I, o tak! – fascynującym! 🤭 Obrazuje kwintesencję życia małżeńskiego w erze rozkwitu amerykańskiej kapitalistycznej prosperity lat 80-tych zeszłego stulecia. Która to era – pomimo wielu zmian kulturowych, społecznych i cywilizacyjnych tkwiła korzeniami (na powrót po krótkich wzlotach hipisowskiej rebelii) – w patriarchalnej, sztywnej, i konserwatywnej mentalności, rodem z lat 50-tych.

Jak udowadnia Miłość i śmierć – amerykańskie, bogobojne przedmieścia w głębi kraju pełne były „rodzin jak z obrazka”, na pozór idealnych. Domków z równo przystrzyżonymi trawniczkami, w których niepracujące żony swoich mężów dbały o ognisko domowe i dziatki. A mąż był figurą nieodzowną do poczucia kobiecej satysfakcji czy też raczej poczucia, że kobieta nie poniosła w życiu klęski, skoro go nie ma lub straciła (nie daj boże na rzecz innej!). W tak skonstruowanym świecie – fałszu jest pełno, a prawdy tyle co kot napłakał. Tak samo z poczuciem życiowego spełnienia, co wiemy już dziś aż zanadto dobrze. Udany związek nie opiera się na tym, że innym się taki wydaje i ma wydawać. Zapytajcie jakiekolwiek terapeutę z jakiejkolwiek szkoły o to, co zabija namiętność i miłość w związkach – najbardziej. Dostaniecie odpowiedź pokazaną jak na dłoni w Miłość i śmierć. Trucizny są dwie: brak szczerej komunikacji i bezpieczna rutyna, która ten brak pogłębia, a całą resztę czyni fasadowym – fałszem. 

*   *   * 

Serial wyjaśnia czy też lepiej byłoby powiedzieć obrazuje i to nad podziw dobrze – mechanizmy jakie doprowadziły do feralnego 13 lipca 1980 roku – a czego śledzenie mnie osobiście dostarczyło dużo kinofilskiej przyjemności oraz poznawczej i emocjonalnej pożywki do refleksji. Mało co w małżeństwie Candy z Patem (Patrick Fugit) oraz Betty z Allanem (jak zawsze świetny Jesse Plemons) było w ich osobistym mniemaniu takie jakie chciałyby – żeby było. Do czasu zawiązania się akcji przedstawionej w Miłość i śmierć – możemy zakładać, że odczucia te trwały latami i się nawarstwiały. 

Candy – główna bohaterka serialu jest w nim przedstawiona jako postać, która odgrywa w dramacie jakim okazał się być 13 lipca 1980 roku dla obu par małżeńskich rolę najbardziej niewdzięczną z możliwych – choć niezwykle wiarygodną psychologicznie – a przez to bardzo trudną do uchwycenia w narracji filmowej w sposób, który by jej nie fałszował. Przyznaję, że dla mnie właśnie ten aspekt scenariuszowy Miłość i śmierć zasługuje na najwyższe uznanie. Bo Candy, gdy zaczynamy ją poznawać poprzez serialową fabułę  – nie tyle wie, ale intuicyjnie czuje, że nie chce żyć przez kolejne dekady podług znanego w jej świecie schematu choć bez satysfakcji i poczucia spełniania. Podczas, gdy pozostali bohaterowie, a później uczestnicy „uczuciowego czworokąta” nawet czuć tego co ona nie chcą. Wypierają swoje osobiste i związkowe poczucie braku satysfakcji i brną dalej w pozory i fasadę udanego życia małżeńskiego. Mężczyznom w tych związkach – jest łatwiej. Mają „naturalny” wentyl w postaci pracy zarobkowej, możliwości zdobycia w niej niepodważalnego dowodu i gratyfikacji dla ego: są żywicielami swoich rodzin. 

Do czasu, kiedy Candy Montgomery nie okaże się kobietą, która zrobi tzw. pierwszy krok, wyjdzie poza schemat, pozwoli sobie na podjęcie decyzji o uwolnieniu się ze sztywnych ram świata, w jakim żyje, wyśpiewując pieśni ku chwale Pana w lokalnym kościele, stojąc godzinami w kuchni nad przygotowywaniem pyszności dla męża i dzieci oraz sporadycznie przegadując swoje poczucie niespełnienia w pogaduszkach przy kawie z najlepszą przyjaciółką Sherry (bardzo dobra Krysten Ritter)…

Jeżeli spojrzy się na to co się stało 13 lipca 1980 roku z perspektywy jaką pokazuje Miłość i śmierć – to staje się jasne (bo przecież mówimy o faktach i historii,  która wydarzyła się naprawdę), że Candy Montgomery nie tylko nie była morderczynią, ale kobietą, która robiła co mogła by ocalić swoje „ja” przed klęską życia w świecie, w którym żyć już nie chciała. Co nie zmienia faktu, że jej ambicje, marzenia, plany, aspiracje – stale i nieustannie były narażane na lekceważenie w świecie męskim. W nim bowiem o ich atrakcyjności decydowało to, co mężczyźni uznawali za atrakcyjne. Ona jedynie nauczyła się tak sterować swoim życiem, aby otrzymać jak najwięcej z tego co było możliwe w obrębie ram w jakich żyła. 

Czy gdyby mogła zrealizować się jako kobieta, partnerka, żona, kochanka – z mężem, a jako osoba ambitna, kreatywna, pełna pomysłów i idei – otrzymując wsparcie i słowa zachęty od tegoż samego – ojca jej dzieci, który jednakże „partnerstwo” jak pokazuje dobitnie Miłość i śmierć postrzegał całkiem inaczej niż ona – czy wdałaby się w romans z Allanem? Facetem, który był mężem jej dobrej koleżanki, w dodatku kimś, kogo nikt poza jego żoną nie uważał za szczególnie interesującego i atrakcyjnego?

Łatwiej jest oceniać, rzucać oskarżenia, przypiąć komuś łatkę mordercy – niż motywy zbrodni zrozumieć. W historii Candy Montgomery – jeżeli zdecydujecie się ją obejrzeć – zobaczycie sami, że ta, która została oskarżona o czyn najstraszniejszy – najstraszniejszą osobą w przedstawionym czworokącie – wcale nie była. 

A jeżeli będzie Was jednak na końcu serialu, kiedy wszystko już zostanie pokazane i wyjaśnione – zastanawiać czy też nawet dręczyć pytanie – czy Candy musiała Betty zadać aż 41 ciosów i co to w takim razie może oznaczać, skąd może pochodzić w tej drobnej kobiecie taka siła i tak wielka wściekłość – to Miłość i śmierć bardzo swietnie (choć subtelnie) to wszystko między wierszami pokazuje i ilustruje muzycznie. *Tu dygresja – ścieżka dźwiękowa do tej produkcji jest skomponowana bajecznie dobrze i doskonale przemyślana! 

Ps*. Zwróćcie uwagę na scenę, w której Candy jadąc samochodem nuci utwór Abby „Take a chance on me” 😎

You may also like

EUFORIA
SZPIEG WŚRÓD PRZYJACIÓŁ
ROZMOWY Z PRZYJACIÓŁMI
SCHODY

Skomentuj