2
paź
2023
30

EUFORIA

 EUFORIA (Euphoria) Pomysłodawca: Sam Levinson, Obsada: Zendaya, Hunter Schafer, Jacob Elordi, Maude Apatow, Alexa Demie, Sydney Sweeney, Angus Cloud, Barbie Ferreira, Produkcja: HBO Max

Dwa dostępne sezony serialu EUFORIA zrobiły ze mną dokładnie tak, jak robią to wytrawni dilerzy dragów. Po pilocie chciałam więcej, a w połowie sezonu pierwszego byłam już całkowicie uzależniona. Wpadałam do domu po pracy rozpalona i rozedrgana ekstatyczną myślą – że znowu odpalę sobie działkę…Podczas oglądania Euforii: szlochałam ze wzruszenia, rozbawiona – śmiałam się w głos, a czasami miałam ściśnięte gardło z przerażenia, smutku, żalu, współczucia lub czułam się przytłoczona refleksjami, jakie we mnie wywoływała…

EUFORIA to największa i najwspanialsza petarda narracyjna poświęcona okresowi dojrzewania jaką zdarzyło mi się oglądać od dekad. Bo też poziom realizacyjny tej produkcji jest powalający. A przekaz – znacznie bardziej inteligentny, wnikliwy i skłaniający do refleksji – niż się (apriorycznie) można po nim – spodziewać. Chapeau bas po stokroć!


Można powiedzieć, że do odpalenia Euforii dopiero niedawno zmusiło mnie uzależnienie od seriali. Brakowało mi moich ulubionych dawek przyjemności, gdyż  większość z tych, które oglądam w kontynuacjach mocno odroczyła w czasie produkcję kolejnych sezonów – a to przez covid (np. „Genialna przyjaciółka”), a to przez strajk generalny scenarzystów i aktorów w USA (np. „Stranger things”)…

Oczywiście, że wiedziałam, że istnieje serial Euforia. Jak miałabym nie wiedzieć? Kiedy wystartował sezon pierwszy (2019) nie chciało mi się go oglądać. I przyznaję się do tego na szczerusia. Powodów jest wiele: a co ja będę oglądać serial o nastolatkach? po co?, już dwa w ciągu ostatnich kilku lat obejrzałam, i na co mi jakiś kolejny, w dodatku taki, w którym główna bohaterka to narkomanka? –  i to kreowana przez Zendayę, która kojarzyła mi się zarówno muzycznie jak i filmowo z rzeczami, niezbyt przeze mnie poważanymi (że tak to eufemistycznie ujmę). Nie mam także ciepłego stosunku do amerykańskiego systemu produkcji gwiazd showbiznesu, które karierę zaczynały jako dzieci: od reklam, sitcomów i programów rozrywkowych „dla milusińskich”… „Leading actress” o takiej proweniencji w wysokobudżetowej i ambitnej produkcji TV o nastolatkach?  Bleee, to musi być chała…🤦‍♀️

I tak wylądowałam na pozycji, którą zwykłam ganić u innych: czyli niechętnego stosunku do sprawy zbudowanym jedynie na uprzedzeniach…

Tak, wstydzę się tego. I, tak –  to ekspiacja. Tym bardziej skoro dziś już wiem, że Euforia jest w mojej opinii – serialem wybitnym! 

*    *   *

First things first: im bardziej dojrzałą kinomanką jestem, tym bardziej mam świadomość tego, że KINO to jest PRACA ZESPOŁOWA. A w serialach to zawsze widać (jeszcze) bardziej niż w fabule. 

Na to jak wybitna pod tym względem jest Euforia – słów podziwu – nie mam!

Chcę to podkreślić bardzo wyraźnie – bo przy tej produkcji (w sumie – po dwóch sezonach: 9 nagród Emmy, 1 Złoty Glob i ponad 40 innych ważnych wyróżnień) jest to ważne, żeby nie wpaść w pułapkę myślenia o fabule Euforii w kategorii: „streszczenie”. Bo w tym przypadku jest to krzywdząca zmyła. I to wielka. 

Dlaczego? 

Proszę bardzo – oto streszczenie: 

Serial Euforia opowiada o amerykańskiej nastolatce i jej najbliższej rodzinie oraz szkolnych koleżankach i kolegach. Rue jest uczennicą liceum uzależnioną od narkotyków, co udaje się jej bardzo dobrze ukrywać, dopóki nie przedawkuje i nie wyląduje w szpitalu. Kolejne odcinki serialu opowiadają o jej terapii odwykowej i trudnościach z utrzymaniem się w trzeźwości po tym gdy dziewczyna przeżywa zawód miłosny. W tle jej walki z nałogiem – możemy się także przyjrzeć życiu erotycznemu i towarzyskiemu jej koleżanek i kolegów, i ich wzajemnym relacjom wraz z ich burzliwymi przemianami. Oraz zmaganiom młodych bohaterów serialu z obrazem siebie we własnych i cudzych oczach – w tym najbardziej niespokojnym, nieracjonalnym i niestałym etapie życia jakim jest wczesna młodość.

Czy po tym opisie poczuliście zew, niemożliwą do okiełznania żądzę obejrzenia Euforii?

No… Tak myślałam 😂

Kanwa scenariuszowa – rozumiana jako „streszczenie akcji” – nie jest bowiem najbardziej wyszukaną, czy też najbardziej wartościową „częścią” Euforii – że tak to ujmę. Nie jest też oryginalna. Serial powstał na izraelskim formacie, do którego prawa zakupiło HBO max. 

 *    *    *

Euforia przez amerykańską krytykę filmową została przyjęta w zależności od medium – raz z otwartymi, a raz z zamkniętymi ramionami. Amerykanie wciąż są krajem dość pruderyjnym, a przede wszystkim krajem, w którym ludzie (nawet ci bardzo dobrze wykształceni) są bardzo mało wysublimowani jeżeli chodzi o zrozumienie poziomów skomplikowania ludzkiej psychiki. Freud i pojęcia takie jak nieświadomość, wyparcie, sublimacja popędu, etc. są tam uznawane za jakieś „dziwne i niebezpieczne kwestie” – bo skoro czegoś nie można jednoznacznie udowodnić i podać na skali w cyfrach  – to znaczy, że tego nie ma… Amerykanie nie odnajdują się także zbyt dobrze w operowaniu metaforami, czy też subtelną ironią. A polityczna poprawność stosowana w USA od dekad – dodatkowo wielu z nich wyjadła mózgi. Amerykanie są od zawsze kulturowo ćwiczeni w osiąganiu wyników i w pragmatycznym i optymistycznym (You can do this!) podejściu do życia. Kiedy dostają coś, co trzeba obrobić na sposób inny niż literalny – często się mentalnie – wywalają…

Produkcja ta zatem zebrała łomoty na goły tyłek z tytułu: gloryfikowania narkotyków, obsceniczności, wulgarności i pornograficznego ukazywania seksu nieletnich, promowania złych nawyków i zachowań wsród nastolatków oraz (uwaga, uwaga!) z tytułu tego, że „w drastycznie nierealistyczny sposób przedstawia obraz amerykańskich rodzin i patologię figur rodzicielskich”. No żesz k*** WTF? Serio? To przecież w USA wymyślono tzw. coaching i ideę, że każdy może być tym kim tylko chce oraz wszystkie farmaceutyki na leczenie wszelkich możliwych symptomów, jakie przejawiają  „niesforne dzieci” i z którymi rodzice nie radzą sobie w procesie wychowywania. I to ten kraj od dekad zmaga się z czymś, co nazwano „kryzysem opioidowym”, a o czym dziś powstają przerażające filmy dokumentalne…  No cóż –  w tym kontekście trudno się dziwić, że w kulturze amerykańskiej mechanizm wyparcia jest mainstreamowo postrzegany jako jakieś „mambo-jambo”, wymyślone w początkach lat XX-tych zeszłego stulecia przez dziwnego facecika z Wiednia, który nie wiadomo czemu został uznany w Europie za geniusza. Acha. OK…😜

Porzucając szydercze uwagi – w tym miejscu jednak najważniejszą kwestią wydaje mi się pytanie o to, na ile ten, kto z pozycji dorosłego, a tym bardziej dorosłego-rodzica ocenia serial Euforia jest w stanie zdystansować się do jego przekazu emocjonalnie i mentalnie… Tak, to wredna uwaga. I jestem tego świadoma. Ja dzieci nie mam. Więc jest mi łatwiej pisać o serialu, który wali w rodziców jak w bęben – w zasadzie nie poświęcając im za wiele czasu. A jednak wystarczająco i na tyle mocno, żeby było jasne, że jednak dzieci (w każdym wieku) są produktami swoich rodzin. I czy się to komu podoba czy nie – to ich wybory, system wartości, błędy, problemy, wypaczenia i zaniechania – prędzej czy później znajdą swoje odbicie w obrazie latorośli….

Nikt – tej tezy – nie znosi bardziej niż rodzice! 🤷‍♀️

To co czyni Euforię produkcją przy której oglądaniu spadają z  wrażenia buty – to jej realizacyjna perfekcja i rozmach. A także niezwykle spójna konwencja narracyjna.  Inscenizacyjnie – nie ma tu ani jednej skuchy, nie popełniono żadnego błędu. Euforia to „wykreowany świat” – ale taki, w który wpadamy niczym Alicja do króliczej nory, a nie jak w hollywoodzką scenografię za zyliony udającą realia „jakiś dzieciaków z problemami”. To wielka siła tej produkcji. Wybitne są w niej wszystkie najważniejsze elementy: scenografia, montaż, kostiumy, muzyka. Za tę ostatnią odpowiada niejaki Labrinth. Brytyjski piosenkarz, tekściarz, producent muzyczny i raper  w jednym –  otrzymał dwie statuetki Emmy za piosenki napisane na potrzeby tego serialu. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że ścieżka dźwiękowa do Euforii ma obecnie status kultowej. 

Ale nie byłaby Euforia tak olśniewająca – gdyby nie sposób przedstawienia postaci głównych bohaterów wraz z ich bardzo pogłębionym rysem psychologicznym i osobowościowym. Dialogi w tym serialu są doskonałe, zatem doskonale dobrze napisanym postaciom, które je wypowiadają się po prostu wierzy!

A skoro mowa o czołowych postaciach serialu – jak zawsze liczy się GENIALNA OBSADA!

Za tę zaś odpowiadają: Mary Vernieu („Na noże” „Obiecująca młoda kobieta”) oraz Jessica Kelly („Cząstki kobiety”, „Jackie”, „Hej, Skarbie”).

To właśnie ona – na poziomie – obezwładniająco perfekcyjnym wybrana do tej produkcji – powoduje, że kanwa scenariuszowa ginie w tle, znika, rozpływa się w odmętach tego co całościowo tworzy tę produkcję. A jest nią mięso tej opowieści i genialna praca zespołu młodych aktorów, którzy dają granym przez siebie postaciom tak powalająco wspaniałą prawdziwość ekranową, że od tego jednego, jedynego elementu tej produkcji w każdym odcinku chciało mi się ryczeć ze wzruszenia…

Bo mięsem Euforii – dokładnie tak jak w życiu – nie jest to co się w niej dzieje na poziomie wydarzeń w niej przedstawianych. Tylko to – jakie te wydarzenia niosą emocje, jakie zostawiają ślady w psychice, czym są i najprawdopodobniej będą psychologiczne reperkusje dla bohaterów na dziś, jutro, na zawsze… I to właśnie ta perspektywa, sposób patrzenia na i portretowania nastolatków zasługuje na pokłony do samej ziemi! 

*    *    *

Zatem opis osi narracji – nie stanowi par excellence opowieść o 17-letniej Rue Bennett (w absolutnie powalającej kreacji ZENDAYI!), która zaczęła ćpać kiedy miała lat 13. I z jakiego powodu. Oraz o najbliższym otaczającym ją świecie, jaki stanowi: matka (Nika King), młodsza siostra oraz przyjaciółki od dzieciństwa (genialna praca zespołowa wszystkich aktorek: z olśniewającą Sydney Sweeney w roli Cassie Howard na czele). Szkolny playboy Nate Jacobs (fenomenalnie kreowany przez australijskiego aktora Jacoba Elordi – oj! jeszcze o nim usłyszymy! Boy’s got talent! – a urodę taką, że George Clooney może swobodnie udać się już na zasłużoną emeryturę). Oraz szczególnie ważny dla Rue miejscowy diler narkotyków Fezco (nieodżałowany, uber utalentowany Angus Cloud, który niestety zmarł w tym roku). Ani postać pierwszej wielkiej miłości Rue o imieniu Jules, w którą wciela się z kolei (absolutnie wspaniale, tym bardziej, że to jej debiut aktorski!) Hunter Schafer.

Nie. Euforia jest wielka – właśnie dlatego, że wymyka się każdej próbie streszczenia tego co stanowi o tej produkcji. Jest wybitną kreacją pewnego świata. Świata oddanego realizacyjnie tak GENIALNIE, że mi się (powtarzam to jeszcze raz) płakać chce z zachwytu. Bo najważniejsza dla Euforii jest obrana perspektywa patrzenia na nastoletnich bohaterów. To ona jest w moim odczuciu tym, co winduje ją na poziom, na którym znajdują się najświetniejsze serialowe produkcje z kategorii premium. 

Bo perspektywa ta jedynie pozornie przynależy do bohaterów serialu. Ale de facto pochodzi z pozycji do której z racji wieku dostępu raczej mieć nie mogli. To trudne do wytłumaczenia, ale spróbuję bo jest to moim zdaniem klucz do tej produkcji. 

Narratorką opowieści w Euforii jest Rue. Ale Rue, która przygląda się sobie samej oraz wszystkim znanym sobie i ważnym dla siebie osobom – jakby spoza kadru i czasu, spoza „tu i teraz”. Zatem narracja Rue o niej samej i o świecie, o jakim nam opowiada – nie nosi znamion historii streszczanej nam przez „zaćpaną gówniarę” – tylko kogoś, kto jest dojrzały emocjonalnie, psychologicznie, intelektualnie. Oraz mentalnie zdolny do wglądu w siebie i w życie innych w różnych perspektywach czasowych i z umiejętnością widzenia tego czym są oraz tego jakie mogą być i będą ich konsekwencje w przyszłości. Jednym słowem – takiego, którego dzieciaki w tym wieku – w tzw. realu – raczej nie mają… 

Serial zanurza nas jednocześnie w opowiadany moment, w przeszłość, jak i refleksje post factum. Czasami zaś w narkotyczne wizje, wyobrażenia, czy też fantazje głównej bohaterki. I to czyni narrację tej produkcji czymś absolutnie wciągającym i porażającym wnikliwością. 

Euforia mnie w każdym odcinku zaskakiwała i poruszała także dlatego, że optyka tego serialu jest zbudowana na fokusowaniu naszej uwagi naprzemiennie na głównych bohaterach, jednocześnie stale ich spojrzenie na siebie oraz nasze na nich – zmieniając. I nie jest to zabieg, który ma służyć jedynie temu, aby trzymać uwagę widza. To byłoby za proste, a wręcz prostackie. W przypadku Euforii został odwalony kawał pierwszorzędnej roboty w odrobieniu lekcji z psychologii rozwojowej. Nastolectwo to czas gwałtownych, acz stale postępujących zmian. W tym zaledwie kilkuletnim okresie życia – to, co było wspaniałe i ultra ważne dla młodych ludzi wczoraj, jutro może nie znaczyć nic. I produkcja ta oddaje ten naukowy fakt wybitnie doskonale! Wszystko jest płynne i stale się zmienia. Dziś pewne osoby i aktywności, sposoby spędzania czasu i fascynacje są całym światem, po pół roku w życiu nastolatka mogą stać się czymś całkowicie pogardzanym i znienawidzonym. Przemijają niczym zimowa infekcja wirusowa, jakby nigdy ich nie było. Ale nastolatkowie nie umieją tego zobaczyć. Nie jest im dostępny obraz widzenia siebie na kontinuum. Ani w perspektywie, w której „A” ma swoje konsekwencje w „B”. Przyczyny są u nich oddzielone od skutków. Nie dysponują też umiejętnością spojrzenia na siebie z dystansem, ani tym bardziej cudzymi oczami. I nie są w stanie się mentalnie zmierzyć z faktem, że ich obraz siebie samych nie jest tożsamy z tym, jaki mają lub mogą mieć w oczach innych. Fenomenalnie dobrze oddaje to absolutnie genialny odcinek siódmy drugiego sezonu, w którym bohaterowie oglądają sztukę zatytułowaną „Our life” („Nasze życie”) napisaną i wystawioną na szkolnych deskach przez Lexi Howard – siostrę Cassey (gra ją Maud Apatow).

*    *   *

Euforia jest w mojej opinii serialem bardzo inteligentnym i psychologicznie wnikliwym właśnie dlatego, że podtyka pod nos obu rodzajom widzów – tym reprezentującym „dzieciaki”, jak i tym reprezentującym rodziców – lustro, które pokazuje dualność przeżywania i doznawania obrazu siebie samego i swego rodzaju okrucieństwo czasu burzy i naporu hormonów w okresie dojrzewania. A co można w skrócie streścić jednym zdaniem, tym, które od zawsze słyszy większość rodziców od swoich nastoletnich dzieci: „bo ty mnie w ogóle nie rozumiesz”…

W wieku, w którym grupa rówieśnicza jest najważniejszym punktem odniesienia – bagaże rodzicielskich problemów – stają się dla młodych ludzi najczęściej ciężarem ponad siłę. Trzeba dojrzałości, wiedzy, doświadczenia, czasami lat terapii aby móc się z nimi zmierzyć. A na codzień? Na codzień zostają wzorce, schematy i modele zachowań, powielane dalej, wynoszone z domów rodzinnych na zewnątrz, do świata. I próby mniej lub bardziej udolne, mniej lub bardziej świadome  – wykrojenia w nim miejsca dla swoich awatarów – wyobrażonych, wymarzonych, lepszych wydań siebie samych. 

Ale przecież gdy zedrze się „pozłotkę” którą nastolatkowie noszą wobec rówieśników niczym zbroję, a która może przybierać różne formy: ekstrawaganckiego stroju i fryzury, obsesyjnej dbałości o atrakcyjny erotycznie wygląd, o tężyznę fizyczną, o najlepsze stopnie, o bycie najzabawniejszym, najmilszym czy tym, kogo wszyscy się boją, a nawet pozycji „mającego wszystko w dupie” outsidera – wszyscy oni w głębi siebie są dalej zalęknionymi, niepewnymi ani tego kim są dziś ani tego czy zdołają utrzymać swój „status” kiedy nadejdzie jutro – dużymi dziećmi. Swoje bolączki, lęki, poczucie niedostosowania, a przede wszystkim pytania, które gniotą ich samych od wewnątrz niemożnością znalezienia na nie szybkiej odpowiedzi – noszą ze sobą do szkoły w pleckach i zamykają na kłódkę w szafkach. To ich pilnie strzeżone tajemnice. Wszystko to, co podlega krytyce i ocenie, co mogłoby ich narazić na śmieszność, pogardę, odrzucenie.   To dlatego w tym wieku, tak bardzo rozpaczliwie chce się być jak najszybciej dorosłym – bo dorosłość jest kojarzona ze zrzuceniem jarzma jakim jest konieczność poddawania się rodzicielskiej woli. A niedojrzałość i brak doświadczenia w ćwiczeniu patrzenia na siebie z innej niż własna perspektywy – daje złudzenie, że wyczekiwana dorosłość czytana jako możliwość prowadzenia życia poza rodzicielską kuratelą niejako sama i w „magiczny sposób” sprawi, że to wszystko co ich w ich domach rodzicielskich boli najbardziej – po prostu – samo zniknie… 

*   *   *

Sądzę, że Euforii udało się osiągnąć swoisty rodzaj mistrzostwa w portretowaniu kwestii i spraw, nad którymi głowią się socjologowie, psychologowie, naukowcy zajmujący się okresem dojrzewania i przepoczwarzania młodych istot ludzkich w tzw. dorosłych – w dzisiejszym, cyfrowym świecie. Nie znam żadnej innej produkcji, która by bardziej wiarygodnie, mocno, dosadnie i last but not least – pięknie filmowo potrafiła uchwycić to co innym się kompletnie wyślizguje z rąk w próbach „mądralińskich opisów”. 

Bo Euforia – w moim odczuciu – w swoim najgłębszym sednie kreśli obraz swoich bohaterów i tego co stanowi ich nastoletnią egzystencję wraz z jej najważniejszymi wektorami  – z perspektywy dojrzałej psychologicznie, rozumnej, znającej przyczyny i skutki. Wnikającej w sedno. A tym samym – z tej, której jej bohaterowie – nie mogą wtedy znać. Nie umieją nazwać, nie potrafią z nią sobie na codzień – radzić. Są w wieku „najgorszym z możliwych” (a czego wspominanie mnie roztelepywało przy oglądaniu tego serialu szczególnie mocno, bo choć coraz gorzej mi to idzie – jednak nie zapomniał wół jak cielęciem był…).

Jak większość nastolatków tego świata – bohaterowie Euforii są – nie uświadamiając  sobie tego – tymi, którzy „wiedzą” jedynie to, że czegoś pragną i chcą – dlatego też ich życiem w zasadzie głównie i jedynie kieruje  „zasada przyjemności”.  Ich młode jestestwa, ciała tętniące hormonami i ogłupiałe od nienasyconej chuci, system wartości, wierzenia, poglądy, sposoby radzenia sobie z problemami, ze sobą samym, niezrozumieniem, wyobcowaniem, poczuciem niedopasowania czy też „inności” w grupach rówieśniczych, wobec podmiotów swoich erotycznych zainteresowań, oraz całym światem – jako takim – nie są w ich mniemaniu nietrwałe. Oni nie tylko nie mają świadomości, ale przed wszystkim nie czują, że to co dotyczy ich dziś – może ulec zmianie – jutro. Do tego kim są i jacy są – nie mają racjonalnego dostępu. To jacy są i kim są jest dla nich totalną zagadką. Jedyne co potrafią „czytać” na niezrozumiałych  mapach  samych siebie to najważniejsze, najbardziej dojmujące fakty czy tajemnice dotyczące ich rodzin. To dlatego – to co się z nimi dzieje potrafią zdefiniować jedynie poprzez „genetykę” lub wymuszenia „systemu” i kultury w jakiej dorastają. W ich mniemaniu – to kim są – poddawane jest w pewnym sensie nieustającej presji i opresji. 

Drama jaką wydaje się im ich życie – jest dla nich czymś najbardziej realnym na świecie. Nie mają bowiem do niej dystansu. Nie wiedzą, że kiedy będą dorośli – będą widzieli siebie samych z tamtych lat – w kompletnie innym świetle. 

Euforia jest w moim odczuciu tak zasysająca do swojej narracji właśnie dlatego! Nie dziwi mnie zatem wcale, że młodzi odbiorcy produkcję tę pokochali całym sercem, a rodzice nastolatków jej – nie znoszą…

Bo – co dotarło do mnie z biegiem oglądania tej produkcji i co jest źródłem tak odmiennych opinii na jej temat ma swoje źródło dokładnie w tym, że w realu nie da się pogodzić perspektywy kogoś, kto jest w szczycie procesu fizjologicznego pokwitania, ochu** go od bycia przytłoczonym nadmiarem emocji, których się w ogóle nie umie kontrolować – z tym co może o tym mówić i mówi świat tzw. dorosłych. I nie chodzi w tym miejscu o banalizację pojęcia „konflikt pokoleń”. Chodzi o dojmujące różnice emocjonalne i mentalne. Rowy mariańskie pomiędzy postrzeganiem świata i realiów codziennego funkcjonowania – w świecie „dzieci” i „rodziców”. Nawet tych kochających i którzy stają w ich mniemaniu na głowie by ich pociechy miały wszystko co najlepsze. 

Euforia jest o tym (najtrudniejszym) etapie życia młodych ludzi, w którym to wszystko, co przez ich rodziców zostało zlekceważone, pominięte czy zakłamane – mści się na nich  samych – znajdując swoje bolesne odzwierciedlenie w ich progeniturze. W jej kryzysach tożsamości, upadkach wiary w siebie, wybrykach wobec prawa, krzywdach uczynionych innym ludziom, a przede wszystkim w niemożnościach pokonania komunikacyjnych i emocjonalnych barier.

Dla rodziców zaś  Euforia jest bolesnym obrazem tego wszystkiego czego większość z nich boi się najbardziej na świecie – że to wszystko czego chcieli, o czym marzyli, co sobie roili, że osiągną jako figury rodzicielskie – poddane zostanie  bolesnej konfrontacji z rzeczywistością, w której doznają straszliwego zawodu co do umiejętności sprostania najważniejszej roli swego życia…

*   *   *

Wracając do najbardziej zajadłych zarzutów wobec treści serialu, określonych jako ukazywanie seksu nieletnich w sposób wulgarny i pornograficzny – nie zgadzam się z tą opinią. Euforia pokazuje seks – takim jaki jest dla nastolatków. A jest czystym instynktem, pożądaniem , chucią. Ich ciała są po brzegi wypełnione hormonami, które im dyktują co mają robić i które za nich wybierają… Ta chuć zaś realizuje się tak jak umie i może – w oparciu o to co stanowi jej nadbudowę kulturową, czy to wpojoną im w domach rodzinnych czy też zintegrowaną ze sposobem funkcjonowania w grupie rówieśniczej. I to dlatego Euforia w sposobie portretowania świata nastolatków wzbudza tak wielkie kontrowersje. Bo uderza tam, gdzie dorośli chcieliby aby milczała. Gdyby nie fakt, że świat to globalna wioska, która wzorce kulturowe ciągnie i zasysa głównie z Ameryki – nie mogłabym na zupełnym luzie pisać o tym serialu jako o serialu przedstawiającym życie nastolatków jako takich, a nie amerykańskich nastolatków. To bolesna, ale prawda. Taka sama jak ta, że to my – dorośli – zrobiliśmy „naszym dzieciom” świat, w którym mają dostęp do pornografii – w zasadzie na zawołanie, a przede wszystkim świat – w którym liczą się osiągi i wygrane, wieczna rywalizacja o to kto jest lepszy – we wszystkim…

Co do „patologizowania obrazu rodziny”-   Euforia przedstawia różne rodzaje dysfunkcji rodzinnych, i bardzo różne oblicza przewinień rodziców wobec dzieci. A jako że jest to produkcja inteligentna to nie robi tego w sposób zero jedynkowy i prostacko oraz stereotypowo wartościujący na „patologie” mniejsze i większe. Wzorowi z pozoru rodzice mogą się okazać monstrami, zaś matka „dająca w szyję” kimś, komu jednak udało się wychować całkiem udane dzieci. To kolejny powód dla którego uwielbiam Euforię – ta produkcja łatwiźnie oceny ludzi permanentnie pokazuje środkowy palec! 

A przede wszystkim przedstawia w zasadzie wszystkich z nich – jako tych, którzy nawet jeśli są źli, to nie dlatego że takimi chcą być. I ich celem nigdy ni było krzywdzenie najbliższych… Dlatego głęboko nie zgadzam się z tym uproszczeniem. Euforia nie ocenia – to fakt, ale też nie stawia znaków równości pomiędzy tymi rodzicami, którzy się starali bardziej, albo w ogóle się starali, a tymi którzy byli obojętni. Zamiast tego Euforia rzuca raczej światło na kontekst i mówi: ten zrobił w tym przypadku to. A ten – co innego. Popatrzcie co z tego wynikło… 

Euforia zachwyciła mnie także i tym, że jest pozbawiona hipokryzji, a wręcz brutalnie szczera. To dlatego jest tak wiarygodna. 

Przedstawiani w Euforii i dzieci i rodzice – wszyscy są największymi „przegrywami” dokładnie wtedy gdy żadna ze stron nie umie wejść w buty tej drugiej. I o ile trudno oczekiwać od kogoś kto ma naście lat żeby był w stanie zrozumieć jak to jest być dorosłym w dodatku mającym prawie dorosłe dzieci. Tak – jednak – dorośli mający dzieci są czy też raczej powinni być mądrzejsi choćby o ten stopień doświadczenia pozycji, w której już byli. Bo przecież każdy nich był kiedyś nastolatkiem…

A jednak – co jest kolejną bolesną prawdą doskonale dobrze odmalowaną w Euforii – tak się częściej niż często – nie dzieje. Jakby nam, dorosłym, od czasu gdy byliśmy nastolatkami, a teraz „mamy w domu nastolatki” zgubił się po drodze jeden element układanki. 

Ja – zupełnie na serio to piszę – oceniam ten serial jako wybitny – również dlatego, że został skonstruowany po to, żeby widza bolało. A zwłaszcza widza dorosłego! 

Bo to widzów dorosłych ma boleć obraz świata, jaki Euforia odmalowuje. Świata, w którym rodzicielstwo jest obrazowane na taki sposób, żeby było jasne, że nie istnieje równanie matematyczne w którym spełnienie warunków X przyniesie efekt Z. A raczej, że na wyniki składają się głownie te kwestie, w których rodzice nie odrobili lekcji nie ze swoimi dziećmi tylko sami ze sobą… A to boli. 

Bo przecież in the end of the day nie chodzi o nas, tylko o tych młodych ludzi i to co z nimi będzie, jacy będą w przyszłości. Co z nich –  jak to mówią – wyrośnie. 

Kiedy zasiadałam do oglądania Euforii wiedziałam piąte przez dziesiąte o czym ten serial jest. I przyznaję, że ciekawiło mnie czemu ma taki, a nie inny tytuł. Przyznaję też, że bardzo stereotypowo sądziłam, iż jest on nawiązaniem do tego, że bohaterka główna jest narkomanką. Dziś – moja interpretacja tego tytułu jest inna. 

Nowożytnie – kulturowo słowo euforia kojarzymy jako stan pobudzenia emocjonalnego i fizycznego bardzo rzadki i specjalny. Rodzaj „niezdrowej ekstazy”, podobnej do manii. Z jakimś rodzajem nadmiernego zachłyśnięcia się odczuwanymi emocjami zachwytu i poczucia spełnienia w „tu i teraz”. A przecież – z greckiego oznacza eu – dobrze, phero – trzymać się.

Czyż nie jest to cel istnienia każdego z nas? Tylko jak to osiągnąć? Jaką drogą pójść? Jak ten stan uzyskać indywidualnie i autonomicznie, a co więcej na zawsze? Oto jest pytanie! 

Standing Ovation!

PS. Podlinkowuję amerykański zwiastun serialu, choć moim zdaniem nie oddaje jego wyśmienitości …ale  oficjalny, polski od HBO promujący sezon drugi – jest jeszcze gorszy 😱 A TAK NA SERIO? Na serio – ten serial trzeba obejrzeć. Po prostu ❤️‍🔥

You may also like

MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ
SZPIEG WŚRÓD PRZYJACIÓŁ
ROZMOWY Z PRZYJACIÓŁMI
SCHODY

Skomentuj