21
lip
2022
29

SCHODY

SCHODY (The Staircase) Pomysłodawca: Antonio Campos, Wyk. Colin Firth, Toni Collette, Michael Stulhbarg, Sophie Turner, Juliette Binoche, Dane DeHaan, Vincent Vermignon, Patrick Schwarzenegger, USA, 2022, produkcja oryginalna HBO Max

SCHODY to więcej niż doskonała produkcja TV. Wspaniale zrealizowana i brylantowo zagrana. A trzyma w napięciu, że uhh!… Przede wszystkim jednak Schody stanowią opowieść o fascynującym studium przypadku, której twórcy postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko – probując namalować portret głównego bohatera jako kogoś, kto nawet jeżeli nie jest mordercą – najprawdopodobniej był patologicznym – krzywdzicielem kobiet…

Na wstępie – ustalmy fakty istotne dla tej recenzji. 

Fakt pierwszy: nie obejrzałam do tej pory serialu dokumentalnego pt. „Schody”, wyprodukowanego przez Netflix, choć miał wysokie notowania u krytyków i przez wielu widzów uznawany jest za doskonały. Nie wiem czemu, tak dokładnie, bo pamiętam, że zaczęłam i w drugim odcinku go porzuciłam. Być może jakaś część odpowiedzi tkwi w tym, że nie bardzo chciało mi się poświęcać 13 godzin czasu wolnego na śledzenie procesu zupełnie nieistotnego dla mnie pana z Ameryki, który został oskarżony o zabójstwo żony. A jego proces był tak głośny, długotrwały i zawiły, dowody, poszlaki i tropy – mętne, zeznania najważniejszych świadków – sprzeczne, a oskarżenie i obrona tak zaciekłe w swych działaniach – że finalnie stał się przedmiotem fascynacji filmowców.

Fakt drugi: poświęciłam 8 godzin na miniserial fabularny HBO – inspirowany dokumentalnym serialem od Netflix z lubością, wypiekami na twarzy i z pełnym zachwytu zaangażowaniem, choć także opowiada o tym samym, zupełnie nieistotnym dla mnie panu z Ameryki…

Jak zawsze – w moim przypadku – zadecydował:

Fakt trzeci: OBSADA + SCENARIUSZ. 

A te w przypadku Schodów fabularnych są na poziomie doskonałym. Ze szczególnym uwzględnieniem obsady! Nie dziwi mnie wcale, że zarówno kreujący rolę głównego bohatera Colin Firth, jak i uwielbiana przeze mnie Toni Collette w roli jego żony zostali za swoje kreacje nominowani do nagrody Emmy. Tym razem – palmę pierwszeństwa przyznaje Firth’owi. Ten doskonały i bardzo przeze mnie ceniony aktor – w Schodach wznosi się na absolutne wyżyny fachu. Jego rola to m a j s t e r s z t y k! Powiedziałabym nawet – że jedna z najlepszych w jego długiej i obfitującej w świetne i nagradzane („Duma i uprzedzenie”, „Jak zostać królem”; „Samotny mężczyzna”) kreacje.

Dziś już wiadomo, że scenariusz fabularyzowanej wersji Schodów, autorstwa młodego (rocznik 1983), nowojorskiego twórcy filmowego, bywającego także producentem i reżyserem: Antonio Camposa nie spotkał się z przychylnym przyjęciem ze strony rodziny Michaela Petersona – amerykańskiego pisarza – oskarżonego o zabicie żony. Jego sądowej batalii o uniewinnienie Netflix poświęcił serial dokumentalny „realizowany w czasie rzeczywistym”, który okazał się olbrzymim sukcesem finansowym. Przede wszystkim jednak miał fundamentalne znaczenie dla rozwoju współczesnej telewizji kryminalnej (której popularność – z powodu odzewu na rynku – czytaj gargantuicznej oglądalności drastycznie rośnie z roku na rok, o czym uprzejmie donoszę, w ramach dostarczania tzw. danych statystycznych).

Tym z Was, którzy dokumentalne „Schody” widzieli – streszczanie o czym rzecz jest – sensu nie ma. Niemniej, powinnam nadmienić, że miniserial HBO był w dużej mierze oglądany także przez tych, którzy znają dokument Netflix i przeczytałam sporo opinii na jego temat na przeróżnych forach filmowych, gdzie (jak zawsze) przepychano się który z nich jest „lepszy” w ramach ukochanego spor(t)u Polaków zwanego „wyższością świąt Bożego narodzenia nad świętami wielkiej nocy”…

Konkludując: nie zabiorę głosu w dyskusji komu był potrzebny miniserial fabularny, inspirowany serialem dokumentalnym (w dodatku nagradzanym i uznanym za wyśmienity). Dla mnie robienie świetnych seriali fabularnych ma sens – z zasady 🙂 Nie odpowiem zatem także na pytanie jak wypada moim zdaniem porównywanie ich między sobą.

Ale mogę Wam powiedzieć dlaczego uważam Schody Antonio Camposa za doskonałą produkcję TV.

*   *   *

Oto fakty. Niezaprzeczalne. I tożsame dla serialu dokumentalnego i fabularnego. 

W grudniu 2001 roku, niedługo przed świętami Bożego narodzenia, w stanie Carolina Północna, USA, Michael Peterson – niezbyt uznany pisarz w średnim wieku, mający ambicje polityczne i pragnący kandydować na burmistrza w lokalnych wyborach dzwoni późnym wieczorem na pogotowie, zeznając, że jego żona Kathleen leży zakrwawiona i ledwo oddycha u spodu schodów prowadzących na piętro w ich domu. Po przyjeździe służb na „miejsce wypadku” okazuje się, że kobiety nie da się uratować. Przypadek jest dziwny. Kathleen ma wiele obrażeń, niekoniecznie wskazujących na to, że „tylko spadła ze schodów” tak niefortunnie, że na śmierć, ale i ułożenie ciała jest niestandardowe w takich przypadkach, a ilość krwi którą straciła – zatrważająco duża…

Policja zbiera dostępny materiał dowodowy i zabiera ciało żony pisarza. W związku z podejrzeniem o zabójstwo –  zostaje ono poddane szczegółowej ocenie patologów oraz biegłych medycyny sądowej. Obrażenia budzą szereg wątpliwości. I jeszcze więcej pytań o to jak powstały. Rodzina jest w szoku. Michael Petersen twierdzi, że jest niewinny. Według jego zeznań: w czasie poprzedzającym śmierć Kathleen był w domu nieobecny. Do zdarzenia doszło bez obecności świadków. Wcześniej siedzieli z żoną jedynie we dwoje nad basenem w ogrodzie ich posiadłości, pili wino i rozmawiali. Małżonka chciała dokończyć zaległe prace (bohaterka pracuje w wielkiej, globalnej amerykańskiej korporacji na wysokim menadżerskim stołku) i oddaliła się przed nim, on jeszcze trochę został na zewnątrz, a kiedy wrócił do domu Kathleen już w zasadzie dogorywała u podnóża schodów prowadzących na piętro, gdzie znajdowała się ich sypialnia…

W jego wersję wydarzeń – chcą najpierw wierzyć bliscy z rodziny. Z biegiem czasu jednak wątpić w nią zaczynają wszyscy i to z różnych powodów. Choć kluczowymi są zawsze te same kwestie, związane z tym, że opinia biegłych medycyny sądowej jest dla Michaela Petersona – druzgocąca. Co najmniej dwa rodzaje urazów głowy i szyi nijak nie dają się wyjaśnić upadkiem ze schodów… Dochodzą wątki i kwestie związane z tym jak małżonkowie Peterson funkcjonowali w przeszłości i co się w niej wydarzyło każdemu z nich. A jest o czym mówić bo mieli razem pięcioro dzieci. Michael – dwóch synów z poprzedniego małżeństwa: Claytona (Dane DeHaan) i Todda (Patrick Schwarzenegger), a Kathleen córkę Caitlin (Olivia DeJonge). Dwie córki, Margaret (Sophie Turner) i Martha (Odessa Young) pisarz adoptował po tym jak straciły biologicznych rodziców, jeszcze zanim poznał Kathleen. 

Zatem rodzinę Petersonów można śmiało określić prawdziwie „patchworkową”. Schody w wersji fabularyzowanej doskonale radzą sobie z narracją, która rzuca pogłębione światło na wzajemne relacje pomiędzy poszczególnymi jej członkami. A są one eufemistycznie rzecz ujmując – co najmniej skomplikowane i wielowarstwowe. Przede wszystkim jednak są podszyte istniejącymi od dawna animozjami, skrywanymi resentymentami i wzajemnymi pretensjami…

Gdybym miała w krótki sposób podsumować tę historię –  powiedziałabym, że doskonale metaforyzuje ją pewne, niezbyt wysublimowane, acz niezwykle trafne powiedzonko: każda chatka to zagadka…

Poza dziećmi Petersonów istnieje jeszcze co najmniej kilka kontekstów dla tej kryminalnej sprawy. Kluczowe są zwłaszcza siostry Kathleen: Candace (Rosemarie DeWitt) i Lori (Maria Dizzia), które z biegiem czasu zaczynają być przekonane coraz bardziej, że szwagier zabił ich siostrę z zimna krwią… 

I tak Schody w szybkim czasie przenoszą nas do świata „gry pozorów” co się zowie, gdzie byt zwany „rodziną”, na pierwszy rzut oka wygladający na postępową, nowoczesną, a przede wszystkim zamożną sielankę, w której wszyscy się kochali i byli ze sobą zżyci – okazuje się (jak to bywa najcześciej w takich przypadkach) – iluzją, zbudowaną na hipokryzji, kłamstwach, półprawdach i niedomówieniach. Których źródła mają różne pochodzenie i różne motywacje. W dodatku utrzymywaną w zasadzie tylko z jednej pensji – Kathleen Peterson…  

Jako figurę ojcowską – postać Michaela Petersona serial Schody maluje w mocno ambiwalentny sposób. Pisarz jest w nim przedstawiony jako mężczyzna egotyczny, żeby nie powiedzieć narcystyczny, przekonany o swojej intelektualnej wyższości nad wszystkimi – łącznie z żoną i dziećmi. Pełen skrywanej pogardy, a przede wszystkim – złości. Określenie pasywno – agresywny pasuje do niego jak ulał. Jego krytykanckie usposobienie i złośliwo-kąśliwe komentarze mogły z pewnością boleć. Nic więc dziwnego, że żadne z jego dzieci nie czuło się przez niego w pełni akceptowane czy zrozumiane. A z pewnością żadne z nich nie było wobec ojca szczere. Co nie wydaje się specjalnie zaskakujące zważywszy na fakt, że Peterson był patologicznym kłamcą i uwielbiał się zawsze trzymać swojej wersji wydarzeń, w dodatku oczekując, że inni będą ją podzielać…

Jako figurę mężowską zaś – postać Petersona fabularyzowane Schody przedstawiają w sposób, który jego relacje z Kathleen obrazuje posiłkując się bardzo wysublimowanymi środkami wyrazu (szacun milion!). Interpretacja zależy od percepcji widzów… Ja mogę mówić jedynie za siebie. Według mnie sugeruje, że była ona – nazwijmy to umownie – mocno toksyczna… A na pewno była pozbawiona równości i partnerstwa! Michael jest w niej dość jednoznacznie przedstawiony jako facet, który bardzo dobrze wiedział jak manipulować uczuciami swojej żony – przeciążonej do granic wytrzymałości obowiązkami: macierzyńskimi, zawodowymi oraz domowymi. Jak podsycać w niej poczucie, że jest dla niej niezwykle istotny, jak utrzymywać w niej przekonanie, że jest kochana i pożądana. I jak tym samym zatem otrzymywać to wszystko na czym jemu zależało najbardziej – kosztem jej kondycji psychicznej i fizycznej. 

Kathleen Peterson w czasie na którym skupia się narracja Schodów jest przedstawiona jako kobieta z poważnym problemem alkoholowym – który jej „niezwykle kochający ją małżonek” – zdawał się bagatelizować. Serial poniekąd zatem sugeruje abyśmy się zastanowili nad tym czemu znacznie trzeźwiejszy od niej mąż nigdy nie robił z tego problemu, ani niezbyt starał się pomóc Kathleen w radzeniu sobie ze stresem i obciążeniami psychicznymi, jakie ją stale dotykały w pracy, w wychowywaniu dzieci i prowadzeniu domu, podczas gdy on zajmował się głównie sobą i swoją twórczością w zaciszu komfortowego gabinetu…

*  *  *

Poza tym rzecz jasna fabularyzowane Schody podobnie do dokumentu pokazują jak w tym przypadku rzeczy biegły torem prawnym. Produkcja ta – w moim odczuciu – maluje je w sposób świetny i wiarygodny. Dziś już globalnie wiemy coraz bardziej, że amerykański system sądowniczy to rodzaj „wielkiej gry” i jeszcze większego „show must go on”. A przede wszystkim to system zasilający kieszenie najbardziej sprawnych w tym względzie adwokatów…

Choć Michael Peterson stale podtrzymuje, że jest niewinny – nie ma wkrótce wyjścia, bo miejscowy prokurator Jim Hardin (w tej roli Cullen Moss) i jego zastępczyni Freda (świetna Parker Posey) robią wszystko – by obciążyć go winą za zabójstwo pierwszego stopnia – i musi wynająć bardzo drogiego adwokata. Gra go – jak zawsze niezawodny – Michael Stulhbarg. 

I tak Schody wychodząc od „podstaw” – szeroko nagłośnionej medialnie, jednej z najciekawszych i najbardziej zagmatwanych spraw sądowych w USA z początku XXI wieku wchodzi w rejestry opowieści o pewnym facecie, który miał żonę, jak twierdził – bardzo przez niego kochaną, a która niefortunnie „spadła ze schodów na smierć”. A następnie uznał, że został niejako zmuszony do tego żeby zgodzić się na swego rodzaju „reality show” – czyli dokumentacje jego życia jako oskarżonego o zabójstwo (a co stanowiło w zasadzie podstawy powstania serialu wyprodukowanego przez Netflix) – po to by samodzielnie oczyścić się ze stawianych mu zarzutów i dać dowód swej niewinności  ….

To, co zdecydowanie odróżnia fabularyzowany miniserial Schody od protoplasty – to fakt, że fabuła rządząca się innymi prawami niż dokument skupia się znacznie bardziej na (dalej drugoplanowej) postaci Kathleen. I owija narracje znacznie bardziej wokół jej (domyślnie) mocno złożonych pod każdym względem – relacji z mężem. Dokument nie miał na to szans, gdyż oddawał głos jedynie obecnym…

Fabularyzowana wersja mogła sobie zatem pozwolić na całkowicie legalne sugerowanie widzom swojej wizji stadła Petersonów. I przyznaje się szczerze, że dla mnie jako psycholożki z wykształcenia – stanowiło to jego szczególną zaletę!

Bez spoilerów rzecz jasna i dla tych, którzy nie widzieli dokumentalnej wersji mogę napisać zatem, że Schody skupiają się znacznie mniej na szukaniu odpowiedzi na najprostsze pytanie, od którego w tym przypadku nie da się uciec, czyli „czy Michael Peterson zabił żonę”?, a znacznie bardziej na pytaniach krążących wokół jego osobowości, charakteru, relacji z bliskimi, motywacjach, pragnieniach, pożądaniach, w tym seksualnych oraz ambicjach – tak personalnych, jak i zawodowych… 

Mam słabość – jak wiecie – do metafor. I z lubością się nimi posługuje. Zatem, pozwólcie, że użyję kolejnej. Dokumentalne Schody działały jak reporter sądowy, fabularyzowana wersja Schodów zaś to doświadczony, wytrawny i wysublimowany – profiler. O niczym nie orzeka ostatecznie i werdyktów nie wydaje. Wynajmuje się go dlatego,  że w postaci osoby domniemanego mordercy potrafi dostrzec to, co innym umyka…

*   *   *

Serial skupia się w fascynujący sposób na rozdźwięku – jak się okazuje – towarzyszącemu bohaterowi przez całe dorosłe życie pomiędzy jego deklaracjami a czynami…

A mój najwyższy szacunek  budzi to jak wspaniale Colinowi Firthowi i Toni Collette – podkreślam to jeszcze raz – w absolutnie fenomenalny sposób udało się uchwycić jakże ważne zniuansowanie charakteryzujące relacje małżeństwa Petersonów według scenariusza Antonio Camposa. 

Pozornie się między nimi układa. Pozornie się rozumieją. Pozornie prowadzą satysfakcjonujące życie małżeńskie oraz seksualne. I pozornie wiedzą o sobie wszystko to, co dorośli ludzie powinni wiedzieć o partnerze, kiedy tworzą rodzinę, wychowują razem piątkę dzieci i spędzają sporo czasu razem… 

Szczerze? Tak na szczerusia max? To przyznaje się, że podczas ośmiu odcinków miniserialu fabularnego Schody najbardziej fascynowała mnie postać Michaela Petersona kreowana przez Collina Firtha. Bo zbudował postać mężczyzny, którego nie da się uchwycić na żaden jednoznaczny sposób. To w jak mistrzowsko dopieszczony sposób, w najdrobniejszych detalach, łącznie z wycyzelowaną do imentu mową ciała, mimiką twarzy i wyrazem oczu oraz sposobem mówienia – ten doskonały aktor stworzył postać kogoś wymykającego się osądom ostatecznym – wzruszało mnie do łez! 

W moim odczuciu miniserial Schody zajmuje się w swoim sednie pytaniem, wokół którego w dokumencie nikt się specjalnie nie kręcił. A które według mnie jest pytaniem fundamentalnym dla tej historii. A jest to pytanie o to, czy Michael Peterson w ogóle był zdolny do miłości, poświęcenia i szczerego uczucia oddania wobec kogokolwiek innego niż on sam…

*   *  *

Fabularne Schody świetnie podążają za tym, co było już uwypuklone w dokumencie. Punktują to, że sprawa Michaela Petersona jest dokładnie dlatego tak fascynująca, że nigdy nie znajdzie jednoznacznej odpowiedzi na stawiane w niej pytanie zasadnicze. Ale według mnie – odpowiada poniekąd na pytanie czemu ta produkcja TV, bardzo kosztowna nota bene w ogóle powstała. Powstała moim zdaniem dlatego, że uznano, że skoro sztuka filmowa ma tak wielki wpływ na ludzi, dotyka kwestii cywilizacyjnych i kulturowych – to warto opowiedzieć tę historię jeszcze raz – rzucając światło na kwestie najbardziej żywe w obecnym dyskursie na temat nadużyć stosowanych wobec kobiet i tego jak bardzo wciąż patriarchalny system myślenia o „ofiarach przemocy” –  jest skostniały… Dotarło do mnie jeszcze i kilka innych kwestii. I osobiście uważam, że są one bardzo ważne. Bo jak wiecie w sztuce filmowej – pytania, a nawet wręcz umiejetność zmuszania mnie do zadawania sobie pytań – uważam za jej najwiekszą zaletę! 

Jeżeli, zatem, zapytalibyście mnie wprost – czy uważam, że Michael Peterson zabił swoją żonę Kathleen – powiedziałabym – że nie wiem / nie jestem pewna. Ale skłaniam się do odpowiedzi, że nawet jeżeli tego nie zrobił, to najprawdopodobniej nie uczynił nic aby jej śmierci zapobiec ani za wiele by ją uratować…

Oceniam miniserial Schody bardzo wysoko ze względów czysto realizacyjnych / producenckich. Ale przede wszystkim oceniam go bardzo wysoko bo jest to serial wybitnie inteligentny, bardzo wnikliwy i ambitny intelektualnie. Doskonale przemyślany nararcyjnie i brylantowo obsadzony oraz zagrany.  Bo w fabularyzowanych Schodach nie mniej ważne od pytania „czy Peterson to zrobił”? (choć to pytanie zadawałam sobie w każdym odcinku! – szacunek dla wykonawców dzieła!) jest to w jaki sposób Schody przedstawiają relacje Petersona zarówno z żoną Kathleen, jak i z poznaną już w czasie trwania jego batalii o uniewinnienie – francuską montażystką filmu dokumentalnego kręconego w trakcie jego procesu: Sophie Broussard (świetnie kreowaną przez Juliette Binoche!)

A przedstawiają je w sposób znamienny…

Bo – niestety – kobiety stale i wciąż wikłają się w relacje z mężczyznami pokroju Michaela Petersona. Oczarowuje je ich inteligencja, elokwencja, erudycja, swego rodzaju aura, szarm i charyzma. Ulegają łatwo ich obietnicom bez pokrycia, gładko i sprawnie podawanym, patologicznie wręcz powtarzanym  kłamstwom. I zawsze logicznym wytłumaczeniem na każdy dokonany szwindel dowolnego autoramentu. Poddają sie manipulacjom ich uczuciami za pomocą najprostszych sztuczek – w tym tych, które dotyczą seksu i erotyki. Wpadają w sidła, uzależniając się od tego co tego typu meżczyzni potrafią im dać, co odczuwają lub wydaje się im, że otrzymują jako „wypełnienie” dla siebie samych i swoich psychologicznych – niedoborów, kompleksów i braków.

Dla mnie, zatem, miniserial Schody nie jest w zasadzie zamyślony jako opowieść o „domniemanym mordercy”. Jest to doskonała produkcja TV, w której doskonały scenariusz i fenomenalna obsada służy opowiedzeniu o sprawach i kwestiach znacznie szerszych i z mojego punktu widzenia – ważniejszych.

To serial, który na przykładzie pewnego słynnego sądowniczego „ case study” opowiada o tym co może czekać kobiety, które żyją w związkach z facetami takimi jak Peterson, w kulturze patriarchalnej, która nie przygotowuje ich do tego by umieć wyjść z toksycznych relacji w najbardziej korzystnym dla siebie momencie. A nawet więcej – by w nie nie wchodzić. Nigdy. Po prostu! 

Fabularna wersja Schodów bardzo wyraźnie sugeruje, że Michael Peterson w każdym związku z kolejną kobietą w swoim życiu dopuszczał się psychologicznych nadużyć i manipulacji – grubego kalibru. I czerpał profity z tego, że potrafił przekonać swoje „ofiary” by działały na jego korzyść, wyłącznie swoim kosztem i na dodatek utrzymując je w przekonaniu, że mają do czynienia z kimś, kto czyni ich życie pełniejszym i lepszym od tego jakie miały zanim pojawił się ON.  

Tytułowe Schody nabierają w tym kontekście podwójnego znaczenia. Stają się metaforą związku, w którym kobieta stale jest zmuszana do wysiłku i wspinania się „w imię miłości”, bez wsparcia pomocnej dłoni. W takiej samotnej wspinaczce  – dość łatwo jest spaść i się potłuc – nawet na śmierć…

You may also like

EUFORIA
MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ
SZPIEG WŚRÓD PRZYJACIÓŁ
ROZMOWY Z PRZYJACIÓŁMI

Skomentuj