GREEN BOOK
GREEN BOOK (Green Book) Reż: Peter Farrelly, Scen. Nick Vallelonga, Brian Hayes Currie, Peter Farrelly, Wyk, Viggo Mortensen, Mahershala Ali, Linda Cardellini, USA, 2018
GREEN BOOK to filmowy klejnot! Piękny, mądry, ciepły, uroczy, zabawny, refleksyjny i empatyczny – zarazem. Oglądanie go to czysta rozkosz! U której podstaw leży brylantowy scenariusz z olśniewająco doskonałymi dialogami. Ale i tak – to, co czyni Green Book obrazem, od którego nie można oderwać oczu i autentycznie jest nam żal się z nim rozstawać – to fenomenalne kreacje aktorskie Viggo Mortensena oraz Mahershala Ali– które – jestem tego pewna – przejdą do historii kina!
Doskonałych filmów o tzw. “przyjaźni niemożliwej” czyli takiej, która rodzi się na podstawach za które nikt nie dałby wstępnie złamanego grosza powstało w historii kina już wiele (że wymienię tylko kilka tytułów: “Wożąc Miss Daisy”; “Nietykalni”; czy “Jak zostać królem”). Najlepsze z nich to te, które oglądane są po dziś dzień, a to dlatego, że potrafiły opowiedzieć nam historie swoich bohaterów na sposób wiarygodny. Dotykały szczerością, autentyzmem, złożonością powstawania więzi pomiędzy bohaterami. A to właśnie jest nie tylko uniwersalne, ale zwyczajnie i po ludzku zrozumiałe pod każdą szerokością geograficzną. Kiedy oglądamy zobrazowany fenomen rodzącej się na naszych oczach wspólnoty duchowej bohaterów na sposób nie wyimaginowany, ale najprawdziwszy z prawdziwych. Bo przyjaźń na zawsze / na całe życie – to wartość, w którą łatwo jest wierzyć, jeszcze łatwiej jej chcieć. Ale jak wszyscy wiemy – to taki “byt”, który nie jest łatwo w życiu znaleźć. Wydaje się być nieskomplikowany, ale jest wręcz przeciwnie. Bo z przyjaźnią jest trochę tak jak z miłością. Mawia się, że “przyjaciół poznaje się w biedzie”. Dlatego też ci, którzy potrafią być z nami i nas wspierać wbrew otaczającemu światu, wbrew przeciwnościom i stereotypom – to dar – najpiękniejszy! Który ubogaca życie, wnosząc do niego to wszystko, co je dopełnia. I co – finalnie – czyni nas lepszymi wersjami samych siebie…
* * *
Jeden z nich jest potomkiem włoskich emigrantów. Zwalistym, nieokrzesanym, nie posiadającym ani wykształcenia ani ogłady intelektualnej pracownikiem fizycznym. Drugi zaś dzieckiem przybyszów z Jamajki. Wirtuozem muzycznym, poliglotą, absolwentem prestiżowych uczelni wyższych, elegantem o wyszukanym stylu, dostojnych manierach i takimż sposobie bycia.
Obaj mieszkają w NYC. Jeden na Bronksie. Drugi na Manhattanie, pod jednym z najbardziej prestiżowych adresów metropolii. I obaj żyją w USA w roku 1962. JFK jest Prezydentem kraju dopiero od roku. Działalność Martina Luthera Kinga jeszcze nie przyniosła swych owoców, w postaci zniesienia segregacji rasowej…
Co ich połączyło? Co sprawiło, że nie tylko byli na siebie przez czas jakiś zdani, ale że każdy z nich na swój sposób – w tym drugim – odnalazł kogoś wyjątkowo ważnego emocjonalnie. A finalnie – przyjaciela – na całe życie!
O tej – nieprawdopodobnej historii – a jednak całkowicie prawdziwej – odpowiada Green Book. Jeden z najcudowniejszych filmów, jaki w tym roku trafia na polskie ekrany.
* * *
Trzy Złote Globy: dla najlepszego scenariusza; dla najlepszego filmu w kategorii komedia / musical. Oraz za najlepszą kreację w roli drugoplanowej dla Mahershala Ali. Cztery nominacje do BAFTA. Pięć nominacji do Oscara w kategoriach: najlepszy film; najlepszy scenariusz oryginalny; najlepsza pierwszoplanowa rola męska, najlepsza drugoplanowa rola męska; najlepszy montaż. Uff! Aż kręci się w głowie z wrażenia!
Napiszę to od razu – Viggo Mortensen – jest moim zdecydowanym faworytem jeśli idzie o kreacje aktorskie w Green Book. I nie odmówię sobie w tym momencie przyjemności dygresji, która każe mi stwierdzić, że aktor, który jest z pochodzenia pół Duńczykiem, pół Amerykaninem – gra rolę potomka rdzennych Włochów tak, że mi buty spadły z wrażenia! Choć Mortensen występuje w filmach od bardzo dawna (urodził się w roku 1958). I choć nominowany był już w sumie do Złotych Globów 4 razy (poprzednio za role w “Captain Fantastic”; “Niebezpieczna metoda” oraz “Wschodnie obietnice”). A do Oscara – włącznie z rolą w Green Book – po raz trzeci… Jakoś ciągle do tej pory statuetka wymykała mu się z rąk…
W roli Tony’ego Vallelonga – przechodzi sam siebie! Nie mam słów uznania dla tego jak wspaniała jest jego kreacja. Jak cudownie zbudowana, dopieszczona w każdym najmniejszym detalu, a nawet detaliku! W której olśniewający warsztat aktorski (a zwłaszcza praca z ciałem) służy aktorowi do oddania portretu psychologicznego i kulturowego – granej przez niego postaci. Jego rola w Green Book – z nagrodami czy bez – jest dla mnie osobiście – jedną z najwspanialszych jakie obejrzałam od dawna. I jedną z najlepszych w całej jego dotychczasowej karierze.
* * *
Jest rok 1962. W NYC, w dzielnicy Bronx mieszka niejaki Tony Vallelonga, zwany “Lip” (jeszcze raz podkreślę F E N O M E N A L N Y Viggo Mortensen!)
Ksywa wzięła się stąd, że Tony to koleś, który wciśnie każdemu każdy kit. I namówi do czegokolwiek tylko będzie chciał. Złotousty Tony, znaczy się. Tony jest synem włoskich emigrantów. Którzy przybyli do USA, jak i rzesze jego rodaków w czasach przed II wojną światową w poszukiwaniu lepszego życia. O chłopakach, z tej dzielnicy, z podobnych domów, w których rodzina to rzecz święta, w których między sobą mówi się wciąż po włosku, o czasach, o których opowiada Greene Book powstaną potem dziesiątki filmów i seriali.
Bo film Green Book – co jest więcej niż bardzo istotne – powstał w oparciu o prawdziwą historię. Scenariusz (współ)napisał Nic Vallelonga, który przedstawia w nim historię swojego ojca Tony’ego. Dziś jest zarówno aktorem, scenarzystą jak i producentem. Ale jako dzieciak wiedział jedynie tyle, że przemysł filmowy to jest coś, co go kręci. Nic dziwnego, skoro zarówno jego brat jak i ojciec zagrali epizodyczne role w samym “Ojcu chrzestnym” Francisa Forda Coppoli – arcydziele filmowym poświęconym włoskim imigrantom w NYC tworzącym struktury tamtejszej mafii.
Tony – że tak to eufemistycznie ujmę – z finezją ma niewiele wspólnego. No, jakoś nie po drodze mu było. Szkół wielu nie kończył, intelektualne wysiłki są mu obce. Ale nie przeszkadza mu to radzić sobie w życiu całkiem dobrze. Bo jest bystry i inteligentny. A co więcej – ma charyzmę i potrafi się dobrze sprzedać. Tacy faceci jak on nauczyli się dawno temu, że życie to szkoła przetrwania, a nie jakieś pitu-pitu o wartościach. A w niej najważniejsze jest, żeby nie dać sobie dmuchać w kaszę, a jak trzeba – umieć nieźle przywalić. W zasadzie Vallelonga jest facetem, który swoją “faceckość” nauczył się rozgrywać zgodnie z realiami kulturowymi, w których się wychował i w świecie w którym przyszło mu żyć. A w którym tacy jak on – zwykli pracownicy fizyczni, z rodziną na utrzymaniu – nie zadają sobie zbyt wielu filozoficznych pytań i nie zastanawiają się nad tym, czy świat funkcjonuje na zasadach, na jakich powinien. I czy jest „sprawiedliwy”…Vallelonga jest bardzo rodzinny. Dzieciaki i urocza żona są dla niego najważniejsi. Dolores jest bystra, fajna, ciepła i kocha Tony’ego całym sercem (w tej roli – bardzo dobra – znana z serialu “Bloodline” Linda Cardellini). Kiedy go poznajemy – Tony pracuje od dawna w klubie nocnym „Copacabana” jako wykidajło (miejsce autentyczne – w którym swego czasu bywały takie gwiazdy estrady jak Frank Sinatra czy Tony Bennett). Wkrótce potem tę pracę traci, bo właściciel zamyka lokal na czas wielomiesięcznego remontu.
I tak, zupełnie przez przypadek, poszukując kolejnej roboty, która zapewni byt jego rodzinie – Vallelonga, polecony przez znajomego – trafia na Dr. Dona Shirleya (w tej roli doskonały Mahershala Ali, aktor znany z oscarowej roli w “Moonlight”; nagrodzony Emmy za rolę Remy Dantona w “House of cards”, a obecnie gwiazda trzeciej odsłony serialu “Detektyw”). Don Shirley to także postać autentyczna. I to niezwykła. O tym, jak doszło do tego, że jego ojciec i czarnoskóry wirtuoz muzyczny się poznali i zaprzyjaźnili na całe życie Nic Vallelonga pragnął opowiedzieć od dawna. Bo w czasach, o których opowiada Green Book było to czymś niebywałym, co teoretycznie nie miało szans się wydarzyć.
Shirley był gruntownie wykształcony, znał kilka języków obcych, cechowała go elegancja, wysublimowane maniery i ogłada kulturalna. Przede wszystkim jednak był wybitnie utalentowanym muzykiem. Wirtuozem. Który szczególnie wspaniale potrafił improwizować, tworzyć na bazie znanych utworów muzycznych nowe brzmienia. Sam też komponował. Był genialnym aranżerem oraz pionierem tria składającego się z pianina, basu i wiolonczeli. Nagrał wiele płyt. Muzyka była jego miłością, filtrował ją przez swoją erudycję i wrażliwość. Każde jego wykonanie czy to cudzych utworów czy własnych było jedyne w swoim rodzaju.
Jak powiedział o nim jeden z nowojorskich krytyków muzycznych:
jego występy na żywo były czymś niezapomnianym. Potrafił sprawić, że Gershwin brzmiał jak Berlioz, a Berlioz jak Brubeck…
Dodam od razu w tym miejscu – że oprawa muzyczna w filmie Green Book jest doskonale dopracowana. I choć nie stanowi kluczowej kwestii dla narracji – jest jej wspaniałym dopełnieniem!
Jakim sposobem los złączył tych dwóch, tak kompletnie różnych od siebie ludzi? Film sugeruje, że nie był to całkowity przypadek, ale zbieg istotnych dla każdego z nich okoliczności, który dla obu bohaterów okazał się brzemienny w skutki i na zawsze ich połączył.
W czasach, o których mowa – Don Shirley wybierał się w trasę koncertowa na południe Stanów, gdzie wciąż obowiązywała segregacja rasowa. Tytuł filmu nawiązuje do autentycznego przewodnika dla czarnoskórych kierowców, „The Negro Motorist Green Book”. Był to rodzaj przewodnika podróży, publikowanego co roku w latach 1936 -1966. Zawierał aktualizowane listy miejsc – hoteli, restauracji, sklepów – w których podróżujący samochodem Afroamerykanie mieli prawo się zatrzymywać, ale przede wszystkim mieli szanse uniknąć kłopotów takich jak aresztowania, akty przemocy i prześladowanie na tle rasowym. Do czasu wejścia w życie ustawy o prawach obywatelskich, znoszących segregację rasową w USA (1964) “Green Book” był niestety, zwłaszcza na Południu Stanów – bardzo “użyteczny”. Dlatego też zdając sobie sprawę z tego, że być może będzie potrzebować nie tylko szofera, ale także ochroniarza – postanowił poszukać kogoś, kto sprawdziłby się w obu tych rolach. Tony Vallelonga był w tym znaczeniu – kandydatem “idealnym”…
* * *
Green Book to w zasadzie (jeśli idzie o gatunek) tzw. kino drogi. Bo też jego główna część to opowieść o tym jak Tony “Lip” Vallelonga zatrudniony w roli szofera i ochroniarza Don’a Shirley’a w jednym – przemierza razem z nim Caddilackiem Coupe de Ville, rocznik 1962 Stany Zjednoczone.
Startując w NYC, a kierując się do kolejnych miast na Południu, gdzie muzyk miał zaplanowaną trasę koncertową – obaj byli zdani na siebie przez niemalże 24 godziny na dobę przez bite trzy miesiące. Nie zaczynali z tego samego pułapu – bo z pozycji “pracodawca i pracownik” – ale każdy w swojej roli występował niejako z musu. Jeden dlatego, że nie znalazł nikogo bardziej odpowiedniego do specyficznej roboty, a drugi dlatego, że specyficzna robota była świetnie płatna. Ale każdy tak samo – z własnym pakietem obiekcji, uprzedzeń i niechęci wobec tego drugiego, nawet jeśli skrzętnie ukrywanych i przykrytych płaszczykiem konwenansu. I kontekstu sytuacyjnego.
To, w jak cudowny w oglądaniu sposób udało się opowiedzieć reżyserowi Green Book: Peterowi Farrelly’emu historię tego jak rodziła się przyjaźń miedzy tymi dwoma – budzi mój największy respekt! To wirtuozerska robota! Rzecz jasna – oparta o świetną historię i takiż scenariusz, wraz z OBŁĘDNYMI DIALOGAMI! Ale jednak – trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie – Green Book jest zrealizowane w sposób mistrzowski. Nie ma w tym obrazie ani jednej niepotrzebnej minuty, ani jednej sceny bez istotnego znaczenia, ani jednego wątku, czy postaci, który by nie wnosił ważnej cegiełki do całości.
Chapeau bas!
Tony Vallelonga i Don Shirley będą więc przez spory kawał czasu “zgrzytać” między sobą, zanim nie tylko że się “dotrą”, ale szczerze polubią, obdarzą szacunkiem, sympatią, a finalnie najcieplejszymi uczuciami ludzi prawdziwie mogących na siebie liczyć, wspierających się i sobie tkliwie, emocjonalnie oddanych.
Farrelly kruszy wstępne lody i przełamuje niechęci pomiędzy bohaterami w piekielnie dowcipny i uroczy sposób zarazem, który nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku, choć niekiedy niezwykle zgrabnie balansuje na jego krawędzi… To wielka sztuka w gatunku jakim jest komedia – by gagi, dowcip sytuacyjny, śmieszki, dialogi do zarykiwania się umiejętnie uczynić jedynie tłem dla wnikliwej obserwacji i empatycznego podejścia do kontekstu społecznego, kulturowego i cywilizacyjnego świata, który dotyczy obrazowanych bohaterów.
* * *
Finalnie otrzymujemy obraz na wskroś poruszający. Wzruszający. Który zapada w serce i zostaje w nim na zawsze. I co bardzo ważne, robiący to niejako en passant, jak najbardziej naturalnie, niemalże niepostrzeżenie. Green Book jest tego rodzaju kinem, które na nas wpływa poprzez swoją wiarygodność i prawdziwość bohaterów. Choć żaden z nich – nie jest nam zrazu przedstawiany jako postać, z którą łatwo się utożsamić, czy którą lubi się natychmiast.
A przede wszystkim jest Green Book opowieścią mądrą i ważną. Która o przyjaźni i relacji z drugim człowiekiem mówi na sposób najbliższy temu, w co chciałoby się zawsze wierzyć i czego się pragnie. Że jest wartością – sama w sobie. Że potrafi przełamywać bariery społeczne, być „ponad podziałami”. Że ubogaca, dopełnia, wnosi nową jakość i wartość w nasze życie, uczy, bawi, wzmacnia. Że ciągnie do góry, a nie w dół. A finalnie, że stanowi wyższy wymiar człowieczeństwa, na który wznosimy się – jeśli potrafimy pozbyć się uprzedzeń, stereotypów, łatwych ocen i osądów. A stajemy tymi, którzy w człowieku nawet diametralnie różnym od nas w wielu kulturowych i społecznych kwestiach potrafimy zobaczyć jego piękno i docenić to wszystko, co wartościowego w sobie ma.
*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu GREEN BOOK na rynku polskim: m2films
Pingback : Kultura Osobista DETEKTYW sezon trzeci - czyli nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki... | Kultura Osobista
Film bardzo ładny i wzruszający. Szkoda tylko,a szczerze mówiąc – wstyd, że tłumacz tłumaczący dialogi na język polski nie zna języka polskiego i w kilku miejscach popełnił błędy ortograficzne, które zmieniały treść wypowiedzi oraz wprowadzały chaos w odbiorze. To skandal,że w kinie tak się zbłaźnił tłumacz, którzy dostali za to tłumaczenie wynagrodzenie.
Zaintrygował mnie Pani post…bo zupełnie odmienne mam od Pani zdanie. Nie zauważyłam w żadnym momencie (a oglądałam film w kinie, z polskimi napisami) aby tłumaczenie stylistycznie mnie raziło (wręcz przeciwnie) a i żadnych błędów ortograficznych także nie wyłapałam. Może jakieś były (choć w to szczerze wątpię) bo akurat dystrybutor filmu GREEN BOOK na rynku polskim bardzo dba o jakość tłumaczeń ścieżki dialogowej, ale mi umknęły…bo całą sobą chłonęłam film i bawiłam się na nim wspaniale, a to dla mnie najważniejsze 🙂 Pozdrawiam, j