26
lut
2020
35

NOWY PAPIEŻ

NOWY PAPIEŻ (The New Pope), Pomysłodawca & Reżyseria: Paolo Sorrentino; Wyk. Jude Law, John Malkovich, Silvio Orlando, Cécile de France, Javier Cámara, Ludivine Sagnier

Czekajcie, a się doczekacie! 🙂 I w zasadzie ta parafraza wiadomej maksymy – streszcza to wszystko, co mam do powiedzenia na temat NOWEGO PAPIEŻA. Bo też Paolo Sorrentino to jest właśnie taki twórca. Nie wiem jak on to robi. I nie wiem jak to możliwe, że stale osiąga rezultat mistrzowski, wybitny, olśniewający! NOWY PAPIEŻ jest kolejnym popisem wirtuozerii tego reżysera.

Po raz kolejny padłam na kolana! Po raz kolejny Chapeu bas po stokroć. I po raz kolejny stwierdzam, że nie ma dla mnie w Europie większego maestro kinematografii nad Paolo Sorrentino! Amen!

Choć wydaje mi się to “jakoś niemożliwe” 😉 to jednak wiem, że życie obfituje w znacznie więcej kwestii, niż te, które uznajemy za prawdopodobne… Zatem prawdopodobnie istnieją także i tacy ludzie, którzy nie widzieli “Młodego Papieża”. A chcą sobie po prostu obejrzeć Nowego Papieża. Nie znam co prawda osobiście nikogo, kogo by to dotyczyło. Ale czy o czymś to świadczy, poza tym? Hę? W tym miejscu jednakże, bez żadnych żarcików mogę w pełni odpowiedzialnie napisać, że Sorrentino bardzo zmyślnie wykombinował kontynuacje serialu, który takowej miał nie mieć. A ma – bo okazał się być majstersztykiem, który powalił tak widzów, jak i krytyków filmowych na kolana. I także (bo zawsze jest także jakże ważne i to!) zarobił masę pieniędzy 🙂 Nowego Papieża da się całkowicie dobrze obejrzeć jako samodzielne dzieło. Oderwane od swego poprzedniego “sezonu”.

Klękajcie narody!…

Dlatego tych, którzy nie widzieli “Młodego Papieża” a chcieliby wiedzieć co tam napisałam na jego temat – odsyłam do recenzji – tu. Dla wszystkich zaś – przygotowałam – poniższy tekst…

*  *  *

Krótki, acz niezwykle doniosły dla kościoła rzymsko-katolickiego pontyfikat Piusa XIII (genialny Jude Law) skończył się smętnie. Papież po operacji popadł w śpiączkę. I pozostaje w szpitalu, podłączony do aparatury podtrzymującej życie. No, ale cóż. Stolica Apostolska, zwana Watykanem niczym przyroda – nie znosi próżni. I bez swego Papieża, zwanego także “namiestnikiem bożym” – funkcjonować sprawnie nie potrafi. Kardynał Voilello (rewelacyjny Silvio Orlando, którego rola została w Nowym Papieżu zdecydowanie rozbudowana w porównaniu do poprzedniego sezonu). A który od zawsze mówi o sobie nie inaczej jak “najdłużej panujący sekretarz stanu” pragnie od zawsze zostać na Papieża wybrany. No ale w świecie kościelnych hierarchów – jest to bardzo trudna do wystawienia sztuka. Którą, tak się składa – to właśnie on reżyseruje – i to od dekad… I która zatem dla niego jako kogoś, kto do tej pory wynajdował i obsadzał  „leading actors” do roli tego, kto zasiądzie na „Tronie Piotrowym” –  jest z zasady jeszcze bardziej skomplikowana.

Postać Voilello mnie przypomina raczej kogoś, kogo mogłabym nazwać ministrem obrony. A jego działania raczej przypominają generalskie “przegrupowania w armii”, niż cokolwiek innego. Kardynał doskonale wie, że do wygranej bitwy o wszystko prowadzi często bardzo długa i zawiła droga…

Voilello, choć leciwy, to energii mu nie brakuje. A że na rozgrywaniu tajemnic i pozycji Watykanu w świecie – zjadł zęby – wpierw musi się zająć najbardziej palącą kwestią. I tak rozegrać strategicznie wszystkie ruchy, aby jak najszybciej na Placu św. Piotra w Rzymie gromadzącym się tam tłumom pokazał się nowy papież. Im bardziej je do siebie zjednujący, tym lepiej. Tym to ważniejsze, że zakulisowi gracze na arenach politycznych tego świata są mocno zaniepokojeni faktem, że Pius XIII jest otoczony fanatycznym kultem. Który przybiera na sile. A z fanatyzmem religijnym kojarzy się przecież ludziom głównie Islam. Żadnego nowego Mesjasza być więc nie może. Ma być ktoś, kto dla kościoła będzie bezpiecznym wyborem…

W wyniku jego kolejnych knowań, a także w związku z tym, że kościół katolicki co i rusz staje w obliczu kolejnych kryzysów oraz kolejnych problemów w obrębie swego łona 😉 Voilello doprowadza do tego, że następcą Piusa XIII zostaje duchowny, przyjmujący imię Franciszek II. Ale nie myli się jedynie ten, kto nic nie robi. Franciszek okaże się wyborem dla kościoła jako instytucji bardzo niedobrym… Kościół w jego rękach to byłoby coś tak dla Voilello nie do zniesienia, że dość prędko konstatuje, że był to jego wielki, zaprawdę wielki błąd. Franciszek II wprowadza bowiem zmiany w obrębie kościoła, o których nikomu wcześniej się nawet nie śniło w najczarniejszych koszmarach. A sprowadzają się one do tego, że gdyby dalej miał nim władać – Watykan byłby literalnie bosy i ubogi niczym zakon Franciszkanów w pomrokach Średniowiecza. Na szczęście okazuje się, że papież ten jest wielce słabego zdrowia ;-). No, cóż. Ten papież musi odejść…

Trza wybrać kolejnego. Takiego, który da według Voilello kościołowi tyle co trzeba. I jak trzeba. Jego wybór pada na niejakiego Sir. Brannox’a (fenomenalny John Makovich). Namówienie go jednakże do tego by zechciał być papieżem nie będzie “bułką z masłem”. Tym razem będzie mu w tym musiała dość mocno pomagać szefowa Public Relations Watykanu – niejaka Sofia Dubois (w tej roli – także rozbudowanej w stosunku do poprzedniej części – fantastyczna Cecile de France). Brannox jest duchownym z Wielkiej Brytanii. W dodatku arystokratą. Ale który dla kościoła katolickiego uczynił bardzo wiele. Za sprawą swego wielkiego dzieła, w którym wyłożył filozofię “drogi środka” udało mu się przekonać do wiary rzymsko-katolickiej rzesze całe zatwardziałych do tej pory Anglikanów (Protestantów). Alleluja! To rzecz jasna, koronny argument, przemawiający za jego kandydaturą, forsowaną przez Voilello w kolejnym konklawe. Bo Sir Brannox to jest bardzo dziwna postać. I w zasadzie się na Papieża zupełnie nie nadaje. Dziwak. Mroczny. Tajemniczy. Kapryśny. Próżny. W dodatku niemłody. I niezbyt urodziwy 😉 . Z ewidentną skłonnością do pompatycznych wypowiedzi, nadto wysofistykowanych by porwać tłumy. A co gorsza depresyjnie – melancholijny. Nie wiadomo na ile zanurzony w wierze, a na ile w swoich własnych demonach i zmaganiach z Bogiem i jego wyrokami. Gdyż Brannox żyje w cieniu tragedii rodzinnej i nigdy nie zakończonej żałobie po śmierci swojego brata – bliźniaka….

No, ale co ma zrobić Voilello? Co ma zrobić kościół? Co ma zrobić Watykan w obliczu tego, że śpiączka Piusa XIII okazała się być sprawą, która tę instytucję przerosła? Kult byłego papieża nabiera na sile. Ma całą grupę akolitów, uznających go za guru. Świętego. W zasadzie pomazańca bożego. Lub co gorsza – nowe wcielenie Jezusa Chrystusa! A kościół jako instytucja notuje kolejne wpadki i spadki. Nowy papież musi być tym komu się uda jakoś z tym wszystkim zawalczyć…

I też takowego Watykan dostaje. Tym razem na mocy nie tylko wewnątrz-politycznych rozdań. I szacher – macher. Znowu zrazu i głównie po to, aby temuż kościołowi przywrócić rangę. Znaczenie. Władze. Mir. Szacunek. Uwielbienie wiernych.

Najciekawiej – jednak – zrobi się wtedy – gdy okaże się, że Pius XIII się ze śpiączki wybudził…

Sorrentino w kolejnej odsłonie swojego “papa-fiction” zabiera nas do świata, który chłonie się niczym gąbka. Z rozdziawioną paszczą. Bo Sorrentino ma to do siebie, że nie robi kina, które ma brać jeńców. Robi filmy dla takich, którzy chcą wysokojakościowego jadła (bardzo po włosku!). Strawę dla wszystkich zmysłów. Których tak samo karmi intelektualnie, jak i wizualnie. A przede wszystkim dla tych, którzy cenią sobie aby im zmysły pieścić, w niemalże perwersyjny sposób 😉 Poza tym rzecz jasna bawi się po mistrzowsku kinem, jego gatunkami. Stale wytrąca nas z raz utartych kolein. Stale genialnie żongluje treściami dojmująco istotnymi w swym znaczeniu i powadze, zmieszanymi w oszałamiający koktajl z takimi, które zwyczajnie są ku zabawie, radują, a nawet histerycznie śmieszą. A z tym wszystkim, co (u)gotuje – i tak zostawia nas samych. Jakby chciał szyderczo zażartować. Przejedliście się? No to cóż, to teraz to trawcie!…

*   *   *

To, co kocham w Sorrentinowskim świecie najbardziej to fakt, że jako jeden z nielicznych reżyserów na mapie Europy, jak by powiedziała młodzież “ma wywalone” na to, kim jest jego odbiorca, zwany inaczej “targetem”. Recenzuje wszystko co od niego wychodzi, więc mam tego pełną świadomość. To twórca WIELKI między innymi właśnie dlatego, że się żadnemu “wykoncypowanemu biznesowo” widzowi – nie kłania!

Sorrentino opowiada swój świat / swoje narracje / swoje “jazdy”. I robi to na sposób, który budzi mój bezbrzeżny szacunek. To jest taki reżyser, który nieustająco powala mnie swoim podejściem do materii zwanej kinematografią. Bo gdybym miała być czepialska – powiedziałabym, że Nowy Papież scenariuszowo jest gorszy od „Młodego Papieża”. Że ma nierówne tempo. A dwa środkowe odcinki się w nim nieco dłużą. Miejscami nazbyt już zdaje się być “inkrustowany” symbolami i metaforami, które są zdecydowanie zbyt hermetyczne nawet dla mocno intelektualnego widza. A przede wszystkim może męczyć natłokiem wątków. I kolejnych, piętrzących się zagadnień, które czasami nie znajdują nawet swojego rozwinięcia. Jakby były po prostu luźno wrzucone do tego gigantycznego, erudycyjnego worka. Ale to nic. Zaprawdę nic – co by miało mieć większe znaczenie! Bo to wszystko umyka – w obliczu tego jak bardzo serial ten jest WYBITNY. I wciąż dźgający pytaniami o kwestie najistotniejsze dla nas jako gatunku!

Sorrentino, jak mało kto we współczesnym kinie pojął siłę znaczenia symboliki obrazu zespolonego z muzyką. Jego prace – a tym samym Nowy Papież to orgie wizualne i dźwiękowe. Ja się w ogóle nie dziwię, że od początku swej międzynarodowej kariery kręci tylko z jednym, ale za to z wybitnym operatorem: Luca Bigazzi. Bo w zasadzie Bigazzi jest współtwórcą sukcesu kina Sorrentino! (Zrobili już razem: „Wielkie Piękno”, „Młodość”; „Oni”).

Bo nie oszukujmy się, że jest inaczej. Nie byłoby sukcesu ani Młodego ani Nowego Papieża bez jego zdjęć. Które są czymś takim, co w zasadzie wymagałoby już osobnego tekstu. Osobnej, wręcz rozprawy, na poziomie pracy doktorskiej…

Zdjęcia Luca Bigazzi to nie są po prostu genialne zdjęcia, oprawiające opowieść filmową. Kadry komponowane przez tandem Sorrentino & Bigazzi tworzą w Nowym Papieżu (chyba jeszcze bardziej niż w Młodym) osobne pod-struktury narracyjne wewnątrz fabuły. Same w sobie stając się tym, co niesie tę opowieść niczym szkatułkę z opowieścią o tej opowieści… Która, gdyby była mniej wizualnie zachwycająca intelekt (TAK! napisałam dokładnie to co chciałam napisać! Zdjęcia Luca Bigazzi są – wyzwaniem dla intelektu. Dla oka są jedynie rozkoszą) mogłaby się stać nieznośnie manieryczna. Ale Luca Bigazzi robi z tym, co chce opowiedzieć Sorrentino to coś, czego nie potrafiłby zapewne żaden inny operator nie będący tak zaufanym, tak rozumiejącym intencje artysty. No i nie będący Włochem 😉  Te zdjęcia, te kadry, te kompozycje scen – to jest coś, co czyni z Nowego Papieża dzieło sztuki par excellence!

To samo Sorrentino robi z muzyką, której używa w tym serialu. A która zjednała mu oddanych fanów już po „Młodym Papieżu”. Wow – mówiono. Ale sztos! Jakie to mocne, dobre, genialnie dobrane. I to jest też to właśnie, co u Sorrentino kocham. Być może robi to specjalnie. I bezczelnie kokietuje? Albo może nawet mu za to zapłacono? Ale who cares? Bo reżyser twierdzi, że muzykę do serialu o papiestwie, Watykanie i tym wszystkim czym się on zajmuje od początku – oprawia ścieżką dźwiękową, którą podpowiada mu playlista ze Spotify!

No żesz, k*** I jak gościa nie kochać? 🙂

Tak. Moi mili Państwo. Sorrentino w Nowym Papieżu robi dokładnie to co chciał zrobić. W tym – rzecz jasna – z nami widzami. Wodzi nas za nos. Daje to, co chce dać. Podsuwa swoje własne tropy i interpretacje, by za chwilę je zakwestionować jako jedyne i słuszne. Na dodatek bawiąc się sam tym, że ma duży budżet i może z nim sobie pograć jako twórca. Śmieje się nam bezczelnie w gębę. I mówi. A tak, właśnie tak. Robię to bo mogę. Bo lubię. Bo taka wersja mi się podoba. Bo jestem artystą. Bo czymże innym ma być to, że według scenariusza Sorrentino także i Nowy Papież Sir Brannox ma swoje “zachciewajki”. Które z racji jego pozycji muszą być respektowane “nolens volens” tak samo jak u jego poprzednika (Pius XIII palił papierosy i żłopał na potęgę cherry coke). Brannox ma słabość do celebrytów. I ma swoich ulubionych. Na prywatnej audiencji przyjmie zatem w stolicy Piotrowej zarówno Marylin Mansona. Jak i Sharon Stone (oboje w tych mini – epizodach – genialni! A zwłaszcza Sharon!).

Jest w tej “nowej papieskiej odsłonie” tyle smaczków, genialnych wręcz scen i scenek. Tyle zjadliwych tekścików (radzę Wam zwrócić baczną uwagę na to, w jakim kontekście pojawia się nazwa miasta Kabul oraz drużyna piłkarska “Napoli”), że akurat pod tym względem – ja osobiście uznaję Nowego Papieża za jeszcze lepszego od „Młodego papieża”! 🙂

*   *  *

Moglibyście mnie zapytać. No ale, zaraz, zaraz. Co tu się wyczynia? Gdzie jest “właściwa recenzja”? Gdzie mięsko? “o czym to do cholery jest”?

A ja Wam na to powiem tyle: clue fabuły Nowego Papieża – zarysowałam. Owszem w wielkim skrócie. I nie zamierzam Wam jej rysować dalej. Nie. Po prostu nie.

Nie wolno mi tego zrobić z szacunku dla Sorrentino i tego wszystkiego, co czyni jego dzieła filmowe właśnie takimi, których opisywanie – im szkodzi. I to bardzo.

Wielkość Sorrentino polega bowiem nie tylko na tym, że jest niebywale zdolny, niebywale sprawny warsztatowo. Jego wielkość polega na tym, że zawsze ma dla nas jakąś tajemnicę. Coś nieuchwytnie wspaniałego. Coś, co zostanie z nami na zawsze w obrazach, scenach. W dialogach. W sposobie chwytania nas za serce.

Nowy Papież opiewa na co najmniej kilka scen, które mnie całkowicie emocjonalnie rozwaliły. Którymi Sorrentino dotknął mnie do żywego. Wkłuł się niemalże w moje ciało. Wessał poprzez słowa i obrazy im towarzyszące w sam środek mojego serca. I zostawił ze szlochem. Poruszeniem do trzewi. Do kości…

I dlatego też uważam, że Nowego Papieża najlepiej jest wziąć po swojemu. Wejść w tę opowieść. Dać się jej porwać. Bo jej dotknięcie będzie dla każdego inne. I każdemu da co innego…

Sorrentino bowiem doskonale dobrze wie, że tak jak pojęcie Boga i wiary jest tajemnicą. Niezbadanym. Niemożliwym do ‘dookreślenia”. Tak też wszystko inne, co najważniejsze dla ludzkiego ducha, w tym to, czym jest miłość do drugiego człowieka czy też miłość jako idea – to siły, których próby nazywania są skazane głównie na trywializacje. Jedynie nielicznym udaje się wypowiedzieć w tej materii w sposób, który się nad banał wznosi…Ludzkie dobro, uważność na potrzeby bliźniego, empatia, czułość – zawsze są najczystsze i najbardziej wzniosłe kiedy nie są ani wykalkulowane, ani zdefiniowane. Kiedy się po prostu rodzą z potrzeby serca. A potem stają się energią. Czymś, co daje innym moc, unosi ich. Wzmacnia. Nadaje sens i znaczenie. Uwzniośla…

A co do kościoła jako instytucji? No cóż, to jest inna kwestia. I co do niej Sorrentino zostawia nas w finałowym odcinku Nowego Papieża z konkluzją (jako jedyną w zasadzie “podaną na tacy”) – że nie tylko nie mamy się co łudzić, że Papiestwo i Watykan czeka rewolucja. Ale nawet na “drogę środka” nie mamy co liczyć.

You may also like

EUFORIA
MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ
SZPIEG WŚRÓD PRZYJACIÓŁ
ROZMOWY Z PRZYJACIÓŁMI