28
lip
2019
163

W DESZCZOWY DZIEŃ W NOWYM JORKU

W DESZCZOWY DZIEŃ W NOWYM JORKU (A rainy Day in New York), Reż. & Scen. Woody Allen, Wyk. Timothée Chalamet, Elle Fanning, Selena Gomez, Jude Law, Liev Schreiber, Diego Luna, Rebecca Hall, USA, 2019

Hmmm? Jak by to zwięźle ująć, a oddać sedno? Myślałam, myślałam i wymyśliłam 😉 W najnowszym obrazie Woody Allena W DESZCZOWY DZIEŃ W NOWYM JORKU najlepsze są dwie rzeczy: NYC (nawet w deszczu) w kadrach Vittorio Storaro oraz Timothée Chalamet w roli głównej! Reszta to – niestety – wariacje na temat tego wszystkiego, co już znamy. Podsumowując: W deszczowy dzień w Nowym Jorku to obraz miejscami bardzo urokliwy i sprawnie zrobiony. Ale nie szykujcie się na nic więcej ponad to…

Po raz trzeci w Deszczowy Dzień w Nowym Jorku Woody Allen i absolutnie wybitny operator Vittorio Storaro (zdobywca trzech Oscarów za: „Dzień Apokalipsy”; „Czerwoni”; „Ostatni cesarz”) łączą siły aby opowiedzieć o mieście, które jest miłością życia reżysera: Nowym Jorku. Wcześniej Panowie zrobili „Śmietankę towarzyską” oraz „Na karuzeli życia”.

WA17_09.11_0128.RAF

Trudno oglądając ten obraz nie mieć wrażenia, że Allenowi obecnie nawet nie chce się już ukrywać tego, jak bardzo jego stosunek do miasta w którym się urodził, wychował i spędził całe życie – jest już z racji jego wieku(?) – czymś, do czego ma stosunek sentymentalnie miłosny, melancholijnie wzruszliwy i pozbawiony zupełnie charakterystycznej dla wcześniejszych prac reżysera ostrości widzenia jego mieszkańców wraz z przypisaną im wyjątkowością. Wystarczy wspomnieć „Annie Hall” by wiedzieć, że kilka dekad temu Allen potrafił sportretować kobietę, którą od całej reszty innych kobiet, mieszkanek tego świata odróżniało coś specjalnego. Choćby wyemancypowany sposób ubierania się. O stylu życia i feministycznych poglądach – nawet nie wspominając. W deszczowy dzień w Nowym Jorku to prawie same klisze z twórczości reżysera z ostatniej dekady. I widać wyraźnie, że najsłynniejszy neurotyk wśród amerykańskich twórców utknął mentalnie w zeszłym stuleciu (co najmniej)…

Najnowszy jego obraz jest zatem (kolejnym) „listem miłosnym” do ukochanego miasta, tyle, że pisanym przez (mentalnie) starszego Pana. A przygody jego bohaterów – służą w zasadzie temu, by opowiedzieć, że nie ma takiego drugiego miejsca na świecie. Bo takie jest wyjątkowe i wspaniałe. Złośliwie można by stwierdzić, że to iż Nowy Jork jest jedyny w swoim rodzaju wie obecnie każdy. I zupełnie nie potrzebuje tej prawdy (w dodatku w anachronicznym wydaniu) odkrywać dzięki Allenowi. A nie złośliwie – trzeba przyznać, że NYC, a zwłaszcza jego dzielnica Manhattan –  bez wątpienia – dzięki także i jego filmom – zawdzięcza swój status ikony.

Z każdego dialogu mu poświęconego, z każdego kadru, który skupia się na jego najbardziej ikonicznych, ważnych emocjonalnie dla jego legendy (a także i reżysera) miejscach wyziera uczucie miłości i oddania.

WA17_09.20_0464.ARW

I szczerze mówiąc – to akurat mnie w tym filmie wzrusza. Nawet jeśli mogłoby się wydawać wtórne i nudne. Być może identyfikuje się z reżyserem w kwestii wysoce emocjonalnego stosunku do miejsca zamieszkania, które tak się składa, jest w moim przypadku od prawie pięciu dekad stałe. Nie nazywa się co prawda Nowy Jork. Ale jak wszyscy wiemy nie o to chodzi, kiedy się kocha swoje miasto (nieprawdaż?)….

Ale poza tym? Nie jestem odosobniona w tej opinii – czas reżyserskiej, a raczej scenopisarskiej świetności – Allen wydaje się mieć już za sobą. Bo przecież w przypadku jego twórczości  (jednak) głównie od zawsze liczył się bardziej brylantowy dialog niż fabuła filmu – jako taka. Która w zasadzie u tego jedynego na świecie nowojorskiego neurotyka od dekad kreci się wokół tych samych spraw: kryzys tożsamości, kryzysy twórcze, poszukiwanie sensu życia, pogmatwane relacje a to miłosne, a to rodzinne….

Na okoliczność W deszczowy dzień w Nowym Jorku dokonałam szybkiego przeglądu w głowie wszystkich jego filmów od roku 2000. A jak wiadomo, Allen to reżyser, którego nieustające działania twórcze zyskały wśród nieprzychylnych mu wrednawy przydomek: „co rok to prorok”. Czyli sporo tego było 😉 I wyszło mi niezbicie, że obrazów, które powstały od tej daty, a które w mojej ocenie są więcej niż świetne, a wręcz doskonałe – jest tyle – co na palcach jednej ręki: „Drobne cwaniaczki”; „Match Point”; „Blue Jasmine”. Z innymi bywało lepiej lub gorzej. Ale zawsze jednak na poziomie, który uznaje osobiście za „poziom”. A to dla mnie ważne!  Bo co by nie gadać – trzeba przyznać Allenowi (cesarzowi co cesarskie), jaki by nie był – kino robić umie.

Nie wychodzą mu za to całkiem inne sprawy. I wiecie co mam na myśli.

W czasie prac post-produkcyjnych nad W deszczowy dzień w Nowym Jorku Woody Allen został po raz kolejny oskarżony przez swoją adoptowaną córkę Dylan o molestowanie. Na co grający główną rolę Timothée Chalamet zareagował publicznym oświadczeniem, że żałuje podjęcia decyzji o wzięciu udziału w tym projekcie, a swoje honorarium przeznaczył na rzecz ruchu #Time’s Up. W jego ślady poszła połowa obsady.

Co prawda – co wiadomo dziś – sprawa została przez sąd oddalona z racji zbyt małego materiału dowodowego. Co ja na to? Osobiście – stoję na stanowisku, że w kwestii moralnych osądów, ferowania wyroków i jednoznacznych opinii – są inne portale niż Blog Kultura Osobista 😉  Nie wiem jak było. A dopóki nie wiem, nie daje sobie prawa do jednoznacznej oceny reżysera…

Niemniej – nadmieniam o tym, bo inaczej byłaby to czysta hipokryzja. Dla tego filmu i Allena kwestia ta stała się, jeśli idzie o reperkusje – bardzo bolesna. kontraktor reżysera – gigant medialny Amazon – zerwał z nim współpracę (przewidywaną zresztą na kolejne 4 lata). I film nie znalazł swojego amerykańskiego dystrybutora. Polska jest pierwszym krajem, w którym ma on swoje pokazy kinowe…

*    *    *

W deszczowy dzień w Nowym Jorku – jak każdemu innemu filmowi – pomagają kwestie takie jak: zdjęcia, montaż (wierna współpracownica Allena od lat: Alise Lepselter). No i najważniejsze ze wszystkiego – świetni aktorzy (kolejna brylantowa robota Patricii Di Certo, która od dawna współpracuje jako dyrektor castingu przy jego obrazach, kiedyś razem z legendą tego fachu: Juliet Taylor). A tych na planie u Woody Allena nigdy nie brakowało. Tak jest i tym razem.

Powiedzmy sobie to szczerze – zgoda na to, by do głównej roli  W deszczowy dzień w Nowym Jorku zatrudnić Timothée Chalamet’a – to była najlepsza decyzja w przypadku Allena jeśli idzie o ten film. Bo Chalamet, na którego punkcie cały świat ma kota (łącznie z piszącą te słowa), którego konto na Instagramie śledzi już ponad 3 miliony osób (sic!). A który przede wszystkim jest brylantowo utalentowany, czego dowód dał już wielokrotnie, z „Tamte dni, tamte noce” oraz „Mój piękny syn” na czele – w każdej scenie, w której pojawia się na ekranie, oświetlony łagodnym światłem, słynącego z malarskich wręcz kadrów Storaro – jest jak promień słońca nagle wyłaniający się z pochmurnego, deszczowego nieba!

Nie można od niego oderwać oczu. Po prostu…

*   *   *

Gatsby (jak zawsze niezawodnie świetny, hipnotyzujący i cudowny w oglądaniu Timothée Chalamet) jest studentem pośledniej uczelni wyższej gdzieś poza stanem Nowy Jork. Pochodzi z bardzo bogatej rodziny snobów, osiadłych w NYC. Którego „nafąfane” życie rodzicieli spędzane w bajecznej rezydencji, przetykane balami dobroczynnymi i śledzeniem akcji na giełdzie – nudzi i frustruje. Gatsby (chyba nikt nie ma wątpliwości, że imię to jest symboliczne!) nie wie kim chce być. Może przez przekorę, a może dlatego, że jest bardzo inteligentny i ma analityczny umysł zajmuje się poza zupełnie nie interesującymi go studiami hazardem. Jak sam mówi w pewnym momencie: „wiem, kim nie chcę być  – a to chyba już dużo”. Na razie jednak udaje studenta i próbuje się wpasować w normy rodzinne i społeczne. Mając przy boku dziewczynę o imieniu Ashleigh (świetna Elle Fanning), także studentkę tego samego college’u co on. Dziewczyna jest śliczna i urokliwa. Choć intelektem nie grzeszy…Ashleigh – podobnie do Gatsby’ego – pochodzi z bardzo bogatego domu. Tylko inaczej niż on – ze stanu Arizona, który na wschodnim (liberalnym) wybrzeżu USA uchodzi za konserwatywno-obciachowy. Traf chce, że Ashleigh, marząca o karierze dziennikarskiej, a tymczasem pisząca artykuliki do studenckiego pisemka dostaje możliwość zrobienia wywiadu z „wielkim reżyserem kina artystycznego” Rolandem Pollardem (w tej roli cudownie ironiczny Liev Schreiber). Dziewczyna jest podekscytowana i przeszczęśliwa. Gatsby – jej zakochany chłopak – jej kibicuje. Postanawiają zatem, że połączą dwa w jednym. Tzw. „opportunity” zawodowe Ashleigh z romantycznym wypadem we dwoje do Nowego Jorku. Miasta, który Gatsby kocha, zna, które jawi mu się jako nie tylko romantyczne, wzniosłe, wspaniałe i jedyne w swoim rodzaju. Ale jako te, które jego duszę karmi. Syci. Tak emocjonalnie, jak i intelektualnie.

WA17_10.04_0520.RAF

WA17_09.28_0141.ARW

WA17_10.23_0209.RAF

I znowu, muszę podkreślić ten fakt, bo dla odbioru W deszczowy dzień w Nowym Jorku miał on dla mnie niebagatelne znacznie. Timothée Chalamet i Nowy Jork stanowią tandem wspaniały (aktor zresztą się tam urodził). Rozpisany na fantazje Allena o sobie samym z czasów młodości (tweedowe marynarki, lekko przygarbione plecy, niezgrabny chód, nieśmiała i wycofana postawa w szczególności wobec kobiet oraz jakiś rodzaj pomieszania mocno intelektualnego podejścia do życia z neurotycznością, czarnym humorem, cynizmem i melancholią –  tak charakterystycznego dla bohaterów Allena, granych przez samego reżysera w jego dawnych dziełach) połączone z oszałamiającą urodą, wdziękiem i seksapilem kreującego te emanacje wyobraźni reżysera najbardziej uwielbianego obecnie aktora młodego pokolenia – mnie – szczerze mówiąc – bawiły. Chalamet jaśnieje blaskiem tego wszystkiego, co ma w sobie, a czego nigdy nie miał Allen. A co kamera Storaro jedynie uwypukla. U mnie powodowało to przekąśliwo – ironiczny uśmiech na twarzy. Bo Chalamet grający chłopczynę, który nie wzbudza dzikiej żądzy u każdej z przedstawicielek płci pięknej, do której raczy się odezwać – jest akurat w moim odczuciu (zamierzonym lub nie) świetnym żartem Allena z tego, o czym grani przez niego bohaterowie zawsze fantazjowali… 🙂

WA17_10.13_0257.RAF

Po przybyciu do Nowego Jorku – jak nietrudno się domyślić – Ashleigh po spotkaniu z Pollardem – reżyserem / artystą „którego podziwia” wpadnie jak śliwka w kompot w dzierlatkowate podniecenie tym, że spotkało ją niebywałe szczęście i dostosowując się do jego planów będzie podążać za tym, co tam zamierza akurat „reżyser w kryzysie”, a nie za swoim chłopakiem. Przy okazji poznając kilka osób z jego najbliższego otoczenia. Scenarzystę jego filmu (Jude Law), jego żonę Connie (Rebecca Hall). Oraz gwiazdora filmowego: Francisco Vegę (Diego Luna).

WA17_09.15_0251.RAF

WA17_10.18_0414.RAF

WA17_09.29_0518.RAF

Gatsby zaś stale próbując się z nią spotkać i stale będąc narażony na kolejne niemożności i zmiany planów, będzie się włóczył po swoim ukochanym mieście, odwiedzał stare (i ukochane) kąty. A także spotka kilka osób z przeszłości, w tym Chan: wygadaną, pyskatą i błyskotliwą młodszą siostrę swojej byłej dziewczyny (Selena Gomez).

WA17_09.20_0085.RAF

I tak to się wszystko razem będzie plotło i gmatwało. Aż do tzw. happy endu. Który jest banalny, acz urokliwie wpisuje się w to o czym fantazjują ludzie jak świat długi i szeroki: miłość często spotyka się zupełnie przypadkiem; nie tam i nie w sposób którego człowiek by się spodziewał; najważniejsze to nadawać na tej samej fali, etc. Towarzyszyć temu będą czasami bardzo dobre dialogi, czasami sceny prawdziwie komiczne (w stylu „starego dobrego Allena”). Czasami trafne spostrzeżenia co do natury rzeczy, że tak powiem. I określenia „czasami” używam z premedytacją. Poza tym wszystkim – to raczej miłe kino, które się miło ogląda. I tyle. Bo w zasadzie scenariusz W deszczowy dzień w Nowym Jorku utkany jest z papieru, który Allen wkręcił w swoją maszynę do pisania ze dwie dekady temu. I zapomniał o tym, że mamy rok 2019… I o życiu tak w dzisiejszym świecie, jak i o życiu współczesnych dwudziestokilkulatków mówi tyle – co nic. Nie tylko w Nowym Jorku. Ale w ogóle.

Ale jest to bardzo piękna wizualnie i przyjemna dla serduszka pocztówka. NYC, a zwłaszcza Manhattan znowu może podziękować Allenowi za laurkę. Tym razem jednak jest to laurka rodem z koncernu Hallmark. A nie taka, która kiedyś i Allenowi i temu miastu nadała status ikony…

*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu W DESZCZOWY DZIEŃ W NOWYM JORKU na rynku polskim: Kino Świat

You may also like

CIVIL WAR
PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART

Skomentuj